Strona:PL Lord Lister -92- Zatopiony skarb.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gli nic podejrzanego... Henderson winszował sobie w duchu swego pomysłu z wrzuceniem lin.
Nagle jeden z nich wydał głośny okrzyk: odwrócił się bowiem od studni i światło latarki padło na obitą żelazem skrzynię.
Wkrótce grube drzewo ustąpiło pod razami toporów... Przed zdumionym wzrokiem przemytników ukazały się stosy złotych monet.
Oczy wszystkich zapłonęły blaskiem chciwości i pożądania. Wielka karność panować musiała w tej bandzie, gdyż żaden z nich nie wyciągnął nawet w kierunku złota ręki.
Stali w miejscu, przestępując z nogi na nogę.
— Przypuszczam, że nigdy w życiu nie popełniłem większego głupstwa — mruknął do siebie Henderson, myśląc o straconych skarbach. — Ale cóż miałem uczynić? Czy należało skrzynie te rzucić do studni. Mogłem pozabijać mych przyjaciół!
Przemytnicy nie spuszczali z Hendersona wzroku.. Ustawili się półkolem tuż obok wejścia i po cichu poczęli naradzać się między sobą. Wreszcie wystąpił naprzód jeden z nich, wysoki mężczyzna o czerwono rudych włosach:
— Kim jesteś, skąd przybywasz i w jaki sposób dostałeś się tutaj? — zapytał najczystszą angielszczyzną.
— Dam sobie uciąć głowę jeśli to nie jest Irlandczyk! — zawołał Henderson z prawdziwym zdumniemniem. — Czy nie wstydzisz się, rudzielcu, działać ręka w rękę z tą niecną bandą? Wstyd mi szczerze, że słyszę swą ojczystą mowę w takich ustach!..
W zielonych oczach Irlandczyka zapłonęły ognie:
— Odpowiesz mi czy nie? — powtórzył z groźnym gestem. — Jak dostałeś się do tej groty i skąd masz te skrzynie ze złotem?
— Wszystko ci opowiem, jeśli wyjdziemy stąd na powietrze. Duszę się tutaj.
Irlandczyk spojrzał na niego podejrzliwie. Pochylił się nad brzegiem studni i przez dłuższą chwilę przyglądał się powierzchni wody: niepodobieństwem było, aby ktoś mógł się tam ukryć. Zwrócił się więc w stronę olbrzyma i rzekł wzruszając ramionami.
— Możemy spełnić twą prośbę i wyprowadzić cię na powietrze... Uważaj tylko abyś dotrzymał obietnicy. Inaczej, czeka cię marny los.
Ostrzeżenie to zakończył soczystym hiszpańskim przekleństwem.
— Posłuchajcie tylko: kinie po hiszpańsku jak pierwszy lepszy zbój! — zawołał z oburzeniem Henderson. — Przypuszczam że drzewo na twoją szubienicę nie załamie się pod twym ciężarem! Niezwykły z ciebie łotr mój przyjacielu...
Rudowłosy zacisnął z wściekłości pięści... Byłby się niewątpliwie rzucił na Hendersona, gdyby w tej chwili nie zastąpiła mu drogi jakaś kobieta. Henderson stwierdził ze zdumieniem, że była to ta sama piękna dziewczyna, którą spotkał przed tym na drodze.
Dziewczyna rzekła coś po hiszpańsku do rudowłosego który niechętnie odwrócił się od Hendersona. Z ust jego padł krótki rozkaz: kilku mężczyzn pchnęło Hendersona w stronę wyjścia. Olbrzym skurczył się, aby przedostać się przez zbyt mały dla siebie otwór.
Na brzegu cypla oczekiwał nań Irlandczyk.
— A teraz gadaj — rzekł groźnie. — Tylko bez wykrętów! Ze szpiegami nie robimy sobie ceregieli...
— Otwórz szeroko uszy „rudzielcu“ — zaczął Henderson „uprzejmie“. — Tydzień temu okręt mój rozbił się... Zostałem wyrzucony na brzeg i żywiłem się korzonkami i mchem... Grotę waszą odkryłem przypadkowo i byłem zadowolony, że znalazłem w niej chwilowy przytułek. Dla zabicia czasu łowiłem ryby w tej oto studni. Wyłowiłem dwadzieścia wielkich pstrągów, a nawet udało mi się złowić prawdziwego szczupaka ważącego przeszło dziesięć kilo... W końcu wyciągnęłem te skrzynie, nad których zawartością nawet się nie zastanawiałem! Człowiek nigdy nie może przewidzieć z góry jakie przygody czekają go w życiu. Omal nie zostałem milionerem, aż tu naraz...
Irlandczyk wyciągnął z kieszeni rewolwer i spokojnie skierował jego lufę w stronę Hendersona:
— Radzę ci, człowieku, abyś przestał kpić — syknął przez zaciśnięte zęby. — Dość tych żartów! Mów prawdę, bo zabiję cię jak psa.
— Zrobiłbyś to chętnie, gdybyś nie obawiał się stojących w pobliżu okrętów straży celnej!
— Krótko mówiąc, gadaj zaraz, skąd wziąłeś te skrzynie? Czyś sam ją znalazł czy ci ktoś w tym pomagał?
— Pomagało mi w tym pięciu towarzyszy — odparł Henderson ironicznie. — Siedzą oni pod wodą i czekają aż pójdziecie sobie!
Irlandczyk żachnął się niecierpliwie. Zrozumiał jednak, że z olbrzyma nic nie wydobędzie. Wzruszył przeto ramionami i rzucił po hiszpańsku jakiś krótki rozkaz.
Widać było, że był on wodzem bandy, która pod nosem strażników celnych uprawiała swój niebezpieczny proceder.
Dwaj mężczyźni, przybrani w barwne kostiumy miejscowych wieśniaków, starali się na rozkaz wodza podnieść z miejsca ciężką skrzynię. Szybko jednak rzucili ją na ziemię, przeklinając, głośno.
Henderson zaśmiał się. Wiedział, że siły dwóch mężczyzn nie wystarczają, aby ruszyć z miejsca ciężar, który on podnosił z łatwością.
Na twarzy Irlandczyka ukazał się grymas zniecierpliwienia.
— Zostawcie ją w miejscu — rzekł. Dwóch ludzi pozostanie na warcie, aby strzec skarbu... Staniecie tuż przy wejściu... Jeśliby zbliżył się ktoś podejrzany, zastrzelicie go bez pardonu... Gdzie jesteś, Micaelo? Czyś pomyślała o jedzeniu dla naszych ludzi?
Te ostatnie słowa skierowane były do pięknej dziewczyny, która nieustannie krążyła dokoła Hendersona, nie zważając na groźne spojrzenia, którymi obdarzał go jeden z członków bandy.
Jakkolwiek rozmowa toczyła się w języku hiszpańskim, z którego Henderson rozumiał zaledwie parę stów, domyślał się dokładnie, o co chodzi... Widząc zakłopotanie przemytników, uśmiechał się z zadowoleniem.
Własnym swym losem przejmował się najmniej. Cieszył się, że przemytnicy ruszyli w głąb lądu, zostawiając skarb na miejscu.
Raffles i Brand mieli jeszcze zapas powietrza wystarczajcy najwyżej na kwadrans.. O tym, że na górze wydarzyło się coś niezwykłego byli już uprzedzeni... Olbrzym wierzył, że Raffles potrafi sobie dać radę w najtrudniejszej sytuacji. Nikt z nich nie pomyślał ani nawet przez chwilę, że Hen-