Strona:PL Lord Lister -90- W szponach wroga.pdf/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
W szponach wroga
Polowanie na Rafflesa

Sześciu mężczyzn biegło szybko wzdłuż krętej uliczki... Zbliżała się północ.
Uliczka była tak wąska, że w ciągu dnia ani jeden promień słońca nie docierał do niższych pięter odrapanych starych domów... Gnieździła tu się największa nędza londyńska.
Mimo mgły, mężczyźni posuwali się raźno naprzód. Znali widać drogę doskonale. Szli gęsiego w dość znacznych odstępach, aby nawzajem na siebie nie wpadać. Dokoła panowała cisza. Mieszkańcy smutnych domów pogrążeni byli we śnie. Tylko, od czasu do czasu, jakieś jasno oświetlone okno lub uchylone drzwi, z których buchały kłęby rozgrzanego powietrza i dźwięki muzyki, świadczyły o tym, że tu żyją i bawią się jacyś ludzie.
Przed takimi właśnie drzwiami zatrzymała się na chwilę nasza szóstka. Prowadziły one do „lokalu“ Mikołaja Hare, znanego ongiś irlandzkiego boksera, obecnie zaś właściciela najpopularniejszej w tym światku meliny złodziejskiej.
Deszcz lał strumieniami i wskutek nierówności terenu woda płynęła środkiem ulicy wartkim strumieniem.
— Gadaj, Fatty — ozwał się nagle cieniutki falset któregoś z mężczyzn. Czy musimy pójść jeszcze dalej? Ubrałem się wieczorowo, mam na nogach nowe lakiery, a tu nic, tylko ganiaj, człowieku, niewiadomo dokąd!...
— Może chcesz abyśmy cię zanieśli, Jimie Peanut? — padło z ciemności ironiczne pytanie.
— Nie byłoby to najgorsze — odparł Jim. — Nie rozumiem, co za pomysł spotykać się w takiej przeklętej dziurze! Gdybym o tym wcześniej wiedział, nie przyszedłbym z pewnością...
— Mam nadzieję, że namyśliłbyś się... Zebranie zwołał sam mistrz Raff...
Zapanowało milczenie. Jim Peanut, niezadowolony, mruczał coś pod nosem.
— Dzisiejsze zebranie zwołane zostało w bardzo ważnej sprawie — zabrał znów głos ten sam mężczyzna, który przemawiał ostatnio. — Nie radzę nikomu wahać się... Mistrz wymaga bewzględnego posłuchu Niedawno otrzymałeś godność „porucznika“ bandy... Ostrzegam cię: trzymaj się mocno i nie osłabiaj swego zapału. Nasz mistrz jest bezwzględny.
Peanut zwalczył w sobie chęć powiedzenia czegoś ostrego i szedł dalej w milczeniu. Po kilku minutach rozległ się głos mężczyzny, idącego na czele oddziałku:
— Stop!... Jesteśmy!
Zatrzymali się przed mocnymi drewnianymi, drzwiami. Na odgłos pukania rozległ się dźwięk kluczy i odgłos odsuwanych zasuw... Wymieniono jakieś tajemnicze słowa, stanowiące umówione hasło... Drzwi uchyliły się lekko. Ukazała się w nich jakaś niewyraźna postać, trzymająca w ręku ślepą latarkę, której czerwone światło przesunęło się szybko po twarzach sześciu mężczyzn. Dopiero wówczas drzwi otwarły się szerzej... Mężczyźni znaleźli się na niewielkim placyku, który dawniej stanowić musiał podwórze opuszczonej obecnie fabryki.
Człowiek z latarnią wprowadził ich do budynku, w którym znajdowały się wąskie kręcone schodki. Mężczyźni weszli po tych schodkach na górę i stanęli przed drzwiami, które przewodnik otworzył ciężkim kluczem.
Długim korytarzem ruszyli naprzód. Zatrzymali się na chwilę w niewielkiej jasno oświetlonej izbie. Przy drzwiach siedział na ławie jakiś mężczyzna. Na widok wchodzących poderwał się szybko i począł przyglądać im się uważnie.
— Jak się masz, Brain? — zawołał Fatty z uśmiechem. — Czy wszyscy już są? Jeśli mistrz już przyszedł, będzie można zaraz zaczynać.
Fatty, był małym człowieczkiem na krótkich nóżkach, przypominającym okrągły dziecinny balonik. Z kolei zwrócił się do Peanuta:
— Jesteśmy w komplecie — rzekł. — Zupełnie jak w knajpie Mike Harego... Właściwie kryjówka nasza znajduje się pod tą knajpą... Żadną inną drogą dostać się tu nie można. Istnieje jeszcze jedna droga i tę zna tylko mistrz. Moglibyśmy uciec tamtędy gdyby nakryła nas policja. Ale jest to ewentualność mało prawdopodobna!... Jesteśmy tu doskonale strzeżeni.
— Nie mogę zrozumieć, dlaczego nasz mistrz