Strona:PL Lord Lister -90- W szponach wroga.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Raffles zamyślił się przez chwilę, po czym szybkim spojrzeniem objął nędzne umeblowanie izdebki. Zbadał puls dziewczyny.
— Posłuchaj, moje dziecko — odezwał się po chwili. — Obiecuję ci, że jutro lub pojutrze przyjdę tu powtórnie i zabiorę cię stąd. Umieszczę cię w przyzwoitym pensjonacie i będziesz mogła poświęcić się muzyce. Przepowiadam ci wielką przyszłość.
Oczy Mabel zabłysły. Na bladych policzkach wystąpiły lekkie rumieńce. Chwyciła dłoń Rafflesa drżącym głosem szeptała słowa podzięki.
— Niech mnie pan zabierze stąd jaknajprędzej... Choćby jeszcze dziś. On gotów zrobić mi jakąś krzywdę! Jestem tego pewna.
— Bądź cierpliwa do jutra — odparł Raffles. — Obawiam się, że wcześniej nie będę mógł cię zabrać. Czy Herring jest przypadkiem twoim prawnym opiekunem?
— Wiem z całą pewnością, że nim nie jest, hrabio.
— To dobrze... Mógłby bowiem poszukiwać cię sądownie. Procesy tego rodzaju trwają bardzo długo. Ile masz lat?
— Wkrótce skończę osiemnaście hrabio.
— Najwyższy czas rozpocząć lekcje śpiewu. Byłoby niepowetowaną szkodą, gdybyś musiała w dalszym ciągu prowadzić dotychczasowy tryb życia. Śpiewanie na deszczu, podczas mgły i wiatru, na mostach i na ulicach, w zadymionych kawiarniach, zniszczołoby ci wkrótce głos. Bądź odważna i czekaj cierpliwie do jutra. Postaram się, aby człowiek, którego się obawiasz nie mógł ci już nigdy szkodzić...
— Będę się trzęsła ze strachu przez całą noc — szepnęła dziewczyna, rzucając przerażone spojrzenia w stronę drzwi.
— Dzisiejszej nocy nie zrobi ci nic złego — odparł Raffles ze spokojnym uśmiechem
Uśmiech ten dodał odwagi biednej dziewczynie.
— Skąd pan wie- — zapytała, mimo to, ze zdziwieniem. — Jakże może mi pan gwarantować bezpieczeństwo?
— Mogę i niech ci moje słowo wystarczy? — odparł Raffles z zagadkowym uśmiechem. — Nigdy nie obiecuję, jeżeli obietnicy nie mogę dotrzymać... Herring dziś nie będzie cię niepokoił, a jutro rano przyjdę po ciebie. Czy naprawdę nie masz nikogo z rodziny, komu możnaby cię było powierzyć?
— Mam ciotkę, bardzo miłą kobietę, hrabio — odparła. — Mieszka gdzieś w okolicach Hyde Parku. Niestety, straciłam z nią wszelki kontakt, ponieważ staruszka obawiała się zetknięcia z Herringiem, który jest jej szwagrem...
— Bardzo dobrze... Przeprowadzimy dochodzenie i odnajdziemy naszą staruszkę. Jeśli będzie to wam odpowiadało, umieszczę cię u niej... Jeśliby to okazało się niemożliwe, zabiorę cię do mej starej przyjaciółki, która zaopiekuje się tobą, jak własnym dzieckiem... A teraz leż spokojnie i staraj się nie myśleć o niczym. Twoja rana goi się znakomicie i za cztery, pięć dni będziesz zupełnie zdrowa.
Raffles zdjął stary opatrunek, zbadał ranę, przyłożył maść i nałożył świeży bandaż. Zrobił to błyskawicznie, z wprawą zawodowej pielęgniarki.
Dziewczyna leżała z zamkniętymi oczami. Widocznie utrata krwi wyczerpała jej siły.
— Jak to dobrze... Jak to dobrze — szepnęła cicho.
— Nie mów za wiele... Czy ci smakowało jedzenie, które kupiłaś?
Mabel zaczerwieniła się lekko.
— Nie mogłam nic kupić, hrabio! — wyjąkała z zakłopotaniem. — Bardzo chciałam ale niestety...
— Dlaczego nie mogłaś? Umówiliśmy się przecież, że wręczysz pieniądze sąsiadce, która kupi ci coś na obiad.
— Nie udało się, hrabio — odparła ledwie dosłyszalnym głosem. — Herring widocznie podsłuchiwał pod drzwiami, gdy pan tu przybył po raz pierwszy. Natychmiast po pańskim wyjściu zabrał mi wszystkie pieniądze.
Raffles nie posiadał się z oburzenia. Mimowoli zwrócił się w stronę drzwi, prowadzących do sąsiedniego pokoju.
— Ach tak — syknął przez zaciśnięte zęby. — Przebrała się miarka! Masz tu funta schowaj go pod materac, a później dasz go sąsiadce.. Czy możesz wstać, aby zamknąć za mną drzwi?
— Tak... Do tego starczy mi sił.
— Doskonale. Pod żadnym pozorem nie wpuszczaj tego człowieka do pokoju. Czy sądzisz, że sąsiedzi przyszliby ci z pomocą, gdybyś ich wzywała?
— Ja... Ja nie wiem sama... Sądzę że tak...
Raffles zatrzymał się przez chwilę. Na twarzy jego malowała się wewnętrzna walka. Włożył wreszcie kapelusz, uścisnął na pożegnanie szczupłą rączkę dziewczyny i przyrzekając wrócić nazajutrz, zniknął za drzwiami.
W sieni począł nadsłuchiwać uważnie: dokoła panowała cisza. Raffles westchnął głęboko i począł powoli schodzić ze schodów. Gdy minął już pierwsze piętro i znalazł się w sieni, nagle z ciemności wyłoniła się jakaś postać ludzka. Raffles poczuł, że jakiś ciężki przedmiot spada mu na głowę.
Mężczyzną tym był Jeff Cunning.
Siła uderzenia została nieznacznie osłabiona przez kapelusz Rafflesa. Tym niemniej, Raffles zachwiał się i najwyższym wysiłkiem starał się utrzymać na nogach. Sięgnął po rewolwer. W tej samej chwili z ciemnych kątów wysunęło się czterech, czy pięciu mężczyzn, uzbrojonych w pałki i kastety. Rzucili się na niego z nienacka.
Nad wszystkimi górował wzrostem Cunning, który raz jeszcze uderzył swą ofiarę.
Raffles ujrzał przed oczyma czerwone i złote koła... Posunął się niepewnie o trzy kroki naprzód i runął na ziemię. Ze skroni jego sączyła się krew. Trzej mężczyźni unieśli bezwładne ciało i wynieśli je z przedsionka.
Cał ta scena trwała nie więcej, niż dziesięć sekund.
Napastnicy nie obawiali się, że Raffles będzie wzywał policję. Jim Peaut miał na sobie jasne letnie palto, w którym czynił wrażenie gentlemana, udającego się na spacer statkiem po Tamizie. Palił się poprostu do tego, aby dostać Rafflesa w swoje ręce.
— Poczekaj troszeczkę, młodzieńcze — mitygował go Cunning. — Krew płynie z jego rany strumieniami... Obawiam się, że mistrz będzie z nas niezadowolony. Pamiętasz przecież instrukcje. „Albo dostarczycie mi go żywego, albo was wypędzę z bandy“.
Wyciągnął z kieszeni białą, względnie czystą chusteczkę, złożył ją we czworo i owinął nią ranę zemdlonego.
— A teraz biegiem do auta! — zakomenderował stłumionym głosem. — Czego się tu patrzycie