Strona:PL Lord Lister -89- Tajemnicza dama.pdf/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Będziemy je mogli omówić doskonale w aucie, bo czas nagli...
W aucie? — zapytał Brand zdziwiony i lekko zaniepokojony. — A dokąd jedziemy?
— Do mieszkania Beewatera, przyjacielu!
— Dyrektora Banku Anatolijskiego?
— Tego samego... Czy go znasz?
— Tak i to dość dobrze, choć nie osobiście... Wiem, że ostatnio był częstym gościem na giełdzie i że można go było zastać o określonej godzinie zawsze w tym samym miejscu.
— Czy był on tam również przedwczoraj?
— Przed obiadem, na kwadrans przed zamknięciem giełdy. — Rozpętała się tam prawdziwa burza... Czy wiesz, że ten bank runął?
— Tak, mówiono mi o tym.
— Akcje rzucano po prostu całymi paczkami... Nigdy w życiu nie widziałem czegoś podobnego... Nikt nie rozumiał tego zjawiska, lecz wszyscy zgadzali się, że musi w tym tkwić jakiś trick spekulantów. Akcie spadły na łeb i szyję. Nikt nie chciał brać ich, nawet za darmo.
— A przecież parę dni temu wyrywano je sobie z rąk — zaśmiał się ironicznie Raffles. — Należy pamiętać o tym, że Bank ten miał finansować budowę kolei żelaznej w Anatolii i że ani jedna łopata nie została wbita w ziemię...
— To nie ulega kwestii..
— Co mówią ludzie o Beewaterze?
— Bardzo mało... Zdaje się, że sprzedał swoje akcje, gdy miały kurs 450.
— Czy to jest stwierdzone? — zapytał Raffles ze zdumieniem.
— Nie... Sprzedawał je, jak się sam domyślasz, nie we własnym imieniu, lecz przez osoby podstawione.
— Musiał na tym sporo zarobić?
— Podobno przeszło dwa miliony funtów... Inni również wpadli na ten sam pomysł, ale większość trzyma jeszcze akcje i wierzy, że pójdą one w górę.
Ostatnie zdanie padło już podczas wsiadania do auta. W trakcie bowiem tej rozmowy przyjaciele wyszli z domu i znaleźli się na ulicy. Brand nie zauważył nawet, że Raffles zabrał ze sobą niewielką skórzaną walizeczkę.
Henderson, wierny szofer, siedział przy sterze potężnej maszyny. Brand i Raffles zajęli miejsca z tylu.
— Dokąd jedziemy? — zapytał Brand.
— Złożyć wizytę Beewaterowi...
— O godzinie wpół do trzeciej w nocy?
— Jest to pora zupełnie właściwa.. Obawiam się, że o innej porze nie osiągnąłbym mojego celu, a mam właśnie zamiar zbadać zawartość ogniotrwałej kasy pana dyrektora.

umiewające odkrycie

Brand spojrzał badawczo na Rafflesa, jakgdyby chcąc wyczytać z jego twarzy ukryte zamiary.
— Kiedy powziąłeś ten plan?
— Dziś wieczorem, a raczej dziś w nocy o godzinie pierwszej... Posłuchaj, a wszystko zrozumiesz.
W krótkich słowach opowiedział Brandowi swa nocną przygodę. Nie ukrył przed nim ani dziwnego zachowania się Jane Doherty, ani historii z telefonem.
— Nie rozumiem... — odparł Brand. — Moim zdaniem po takich przeżyciach, każda kobieta jaknajszybciej chciałaby znaleźć się u boku kochającego męża.
— Widocznie ona inaczej zapatruje się na tę sprawę, — odparł Brand. — Trudno mi uwierzyć, abym się mylił w ocenie tej kobiety... Wygląda na szczerą i uczciwą... Jej stara ciotka też nie rozumiała jej zachowania się... Coś za tym się kryje, ale sam nie domyślał się jeszcze co...
— I ona właśnie naprowadziła cię na myśl odwiedzenia Beewatera?
— Tak...
— Czy sądzisz, że znajdziesz coś w jego kasie ogniotrwałej? W tych czasach tylko biedacy trzymają w domu pieniądze.. O wiele bezpieczniej umieścić je w banku... Człowiek nie obawia się wówczas ani włamywaczy, ani pożaru.
— Mylisz się, mój drogi, przerwał mu Raffles. — Znam panów tego typu, co Beewater... Wydają oni pieniądze... Przypuszczam, że znajdę w kasie coś, co wyświetli mi wiele spraw... Jesteśmy u celu...
Zatrzymali się przed niewielką willą.
— Mylisz się... Dom, w którym mieszka Beewater, znajduje się trochę dalej.
— Wiem o tym, ale nie chcę zatrzymywać tam auta... Szum motoru o tak spóźnionej porze mógłby zwrócić na nas uwagę... Słyszałem, że ten pan zwykł kłaść się do łóżka bardzo późno, często bowiem przyjmuje gości lub nad ranem wraca z hulanek... Musimy się z tym liczyć i zachować wszelkie środki ostrożności.
Przyjaciele wysiedli z auta... Brand dopiero teraz spostrzegł w ręku Rafflesa skórzaną walizeczkę.
— Czy masz wszystko, co może nam być potrzebne? — zapytał.
— Sądzę, że tak — odparł Raffles. — Od czterech prawie miesięcy przygotowałem grunt do dzisiejszej wyprawy. W rozkładzie mieszkania orientuję się doskonale... Słuchaj, Henderson — zwrócił się do szofera. — Staniesz w bocznej uliczce... Gdyby cię jakiś agent pytał co robisz, odpowiesz, że czekasz na swego pana. A nie zapomnij zmienić numeru rejestracyjnego!...
— Słucham, mylordzie — odparł olbrzym. — Jak długo mam czekać?
— Dopóki nie wrócimy, James!
— Zrozumiałem, mylordzie...
Auto ruszyło... Raffles wiedział, że gdyby Hendersonowi przyszło czekać dwie doby, znajdzie go w umówionym miejscu...
Beewater zamieszkiwał wspaniale urządzoną wille, otoczona niewielkim ogrodem...
Do uszu Rafflesa dochodził odgłos miarowych kroków policjanta, odbywającego obchód swej dzielnicy.
Przyjaciele przeszli na druga stronę ulicy. Księżyc wynurzył się z pomiędzy chmur, oblewając srebrną poświatą willę i ogród Beewatera... Ta strona ulicy, na której stał Raffles z Brandem, tonęła w mroku.
— Willę te kupił zaledwie przed paru miesiącami, gdy udała mu się szczęśliwie afera giełdowa, — szepnął Raffles. — Przed tym willa ta należała do jednego z bankierów, którego nazwiska chwilowo nie mogę sobie przypomnieć...
— Do sir Payne‘a — podpowiedział mu Raffles. — Kiedyś bywałem w tym domu częstym gościem... Beewater przebudował go, nie wprowadzając zresztą większych zmian... Będziemy mogli przedostać się do ogrodu, przesadziwszy parkan z lewej stro-