Strona:PL Lord Lister -89- Tajemnicza dama.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wołałem usłyszeć to z ust pana — odparł z ukłonem kamerdyner.... — Ten człowiek poda je się za mechanika z opery... Oświadczyć, że ma panu ważne rzeczy do zakomunikowania... Podejrzewam, że przyszedł prosić o pracę lub protekcję.

Beewater ocknął się przy tych ostatnich słowach. Jakiś wewnętrzny głos szepnął mu, że musi wysłuchać tego człowieka.
— Wprowadź go do gabinetu — rzucił rozkaz lokajowi.
Kamerdyner zdziwił się, lecz w milczeniu opuścił pokój. W chwilę po tym próg gabinetu przekroczył mężczyzna w robotniczej bluzie, z zakłopotaniem mnąc w ręce czapkę... Miał ciemną czuprynę i głęboko osadzone oczy o nieprzyjemnym wyrazie. Zaczerwieniony zlekka nos zdradzał zamiłowanie do alkoholu.
— Czego chcecie? — zagadnął go Beewater.
— Niech mi jaśnie pan wybaczy — jąkał się robotnik. — Ja jestem mechanikiem w Operze... Byłem mechanikiem...
Spojrzał na Beewatera z podełba i ciągnął dalej nieco śmielej:
— Właśnie wczoraj zostałem wyrzucony... Wszystko to przez tego Dohertyego i jego przyjaciela Laringtona... Chętniebym mu pokazał, jak smakuje bezrobocie! Złapali mnie, jak twierdzą, na pijaństwie... Cóż z tego, że bedny człowek zajrzy od czasu do czasu do butelki? Na szampana nie mam, wina nie piję... muszę przeto zadowolnić się zwykłą siwuchą... Ale swoje robię, jak mi Bóg miły... A że ustawiłem drzewo figowe w samym środku sypialnej komnaty, to nic strasznego... Ale popamiętają mnie jeszcze. Już ja się o to postaram... A pan mi w tym pomoże...
Bezwstydny pijaku — krzyknął Beewater z obrzydzeniem.
Już chciał go wyrzucić za drzwi, gdy uderzył go dziwny wyraz jego małych, głęboko osadzonych oczu.
— Niech mi jaśnie pan pozwoli dokończyć — rzekł mechanik. — Widzi pan, niedawno byłem mimowoli świadkiem pewnej sceny, która rozegrała się w pokoju z rekwizytami teatralnymi. Nie wspomniałem dotychczas o tym nikomu... Myślę, że nie weźmie mi pan tego za złe... Tak, czy inaczej wiem, że jest pan zakochany w tym głupim stworzeniu, w Jane Doherty... Dziś wieczorem przyjdzie ona do opery na repetycję. Więcej już nic nie powiem. Dozorczyni gmachu Opery jest moją żoną... Jane wypija u niej zwykle, aby się rozgrzać, filiżankę kawy. Nic łatwiejszego, jak dosypać do kawy trochę usypiającego proszku i sprawa załatwiona.
Przez chwilę obaj mężczyźni spoglądali na siebie badawczo.
— Ile to ma kosztować? — zapytał Beewater.
— Jestem bez pracy... Trzeba liczyć się z tym, że muszę zapłacić pomocnikom, którzy to dzikie stworzenie wniosą do taksówki, lub do pańskiego auta... Poczeka pan na mnie tuż za nieoświetloną sceną, prowadzącą do kulis... Co pan sądzi o 300 funtach?
Beewater nie miał zamiaru targować się.
— Jeśli się uda, dostaniesz je w chwili, gdy Jane Doherty znajdzie się w moim wozie. Tymczasem masz tu pięćdziesiąt funtów zadatku... O której godzinie mam być na miejscu?
— Próba rozpoczyna się o ósmej... Powinien więc stawić się pan już o wpół do ósmej. A po tym niech pan się stara jak najszybciej wiać z granic Londynu. Larington wygląda mi na groźnego przeciwnika.
— Możesz być o mnie spokojny — odparł Beewater zimno. — A teraz żegnaj... Muszę poczynić pewne przygotowania na wieczór.
Dzień minął szybko na załatwianiu najrozmaitszych czynności, jak kupno biletów do Francji, zapakowanie potężnego kufra i przygowanie auta do podróży.
Beewater z zadowoleniem zacierał ręce. — Wszystko szło jak po maśle.
— Zobaczymy jeszcze kto zwycięży — szeptał do siebie z sarkastycznym uśmiechem.
Stanął przed lustrem i z zadowoleniem przyglądał się swej silnej, choć krępej postaci.
Punktualnie o godzinie w pół do ósmej zjawił się w umówionym miejscu. Po chwili z ciemności wynurzyła się sylwetka mechanika.
— Wszystko w porządku — szepnął do ucha