Strona:PL Lord Lister -87- Klejnoty amazonki.pdf/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, mylordzie... Niezwykłem powierzać mej cennej twarzy rękom niedbałych fryzejrów... A zresztą, muszę panu wyznać prawdę... Sądzę, że nie należy ukrywać przed naszym wice-prezesem klubu jak się rzeczy naprawdę mają.
— Sądzisz że tak będzie lepiej? — przerwał mu hrabia Hignburn, spoglądając nań ze zdziwieniem.
— Oczywiście. Lord Aberdeen jest człowiekim honoru i udzieli nam niewątpliwie dobrej rady, jak należy postąpić w trudnej dla nas sytuacji.
— Hm — mruknął hrabia Highburn. — Cała rzecz w tym, że Brand jest przyjacielem lorda.
— Cóż znowu? — zawołał Raffles, udając oburzenie. — Uważacie pana Branda za mego przyjaciela? Muszę przyznać że nadajecie temu pojęciu zbyt szeroki zasięg... Oczywiście spotykam się z tym panem, jak z większością członków naszego klubu, lecz nie świadczy to bynajmniej, że jest on moim przyjacielem...
— A więc tak! — odetchnął habia Highburn z wyraźną ulgą. — Wobec tego śmiało możemy panu opowiedzieć jaka nas przykrość spotkała.
— Obracam się w słuch — odparł Raffles z uwagą.
Obaj panowie rozpoczęli długi i pełen oburzenia opis zajścia które nazwali „niesłychaną, bezczelną napaścią“.
Wice-przewodniczący Windsor-Clubu wysłuchał ich z uwagą... Ani jeden muskuł nie drgnął na jego męskiej opanowanej twarzy.
— Oczywiście wyzwaliście go panowie niezwłocznie na pojedynek?
Hrabia Highburn spojrzał nań z przerażeniem.
— Na pojedynek? — powtórzył łykając ślinę.
— Oczywiście — odparł Raffles. — Nie mogliście puścić podobnej obrazy płazem.
Nagle hrabia przypomniał sobie o ostatniej desce ratunku. Wypiął po bohatersku pierś i rzekł dumnie:
— Byłbym to uczynił niezwłocznie gdyby nie uniemożlwiła mi tego pewna okoliczność.
— Powinienem był się tego domyśleć — zawołał Raffles udając, że ciężar spadł mu z jego piersi.
— Widzi pan, mylordzie, sytuacja przedstawia się wsposób następujący: napastnik wcisnął mi na głowę cylinder tak głęboko, że nie mogłem ani mówić, ani widzieć. Gdy baron Bornemouth oswobodził mnie wreszcie, nasz napastnik był już daleko.
— Tym niemniej macie panowie możliwość wyzwania go na pojedynek w ciągu najbliższych godzin.
— Dlaczego?
— Przysługuje panom prawo wyboru broni — ciągnął dalej Raffles, jak gdyby nie słyszał lękliwego pytania.
— Czy... Czy to konieczne? — zapytał „odważny“ hrabia, jąkając się ze strachu.
— Oczywiście. — Musicie panowie wiedzieć, że mister Brand jest mistrzem na szable i florety i z odległości pięćdziesięciu kroków trafia do asa pikowego...
Hrabia Highburn zbladł jak płótno. Na czole jego ukazały się grube krople potu...

Zmowa

— Mistrzem na florety i szable... z odległości pięćdziesięciu kroków trafia do asa! — powtórzył nieszczęsny hrabia drżąc jak liść na wietrze.
Jedwabną chusteczką począł ocierać pot z czoła.
Raffles z wysiłkiem ukrywał uczucie niesmaku, jakie wzbudzał w nim widok trzęsącego się mężczyzny.
— Tak jest w istocie — rzekł. — Oczywiście, zdarza mu się czasem że chybia. Ale nie więcej, niż o połowę asa... W każdym bądź razie panom, jako stronie obrażonej, przysługuje prawo wyboru broni. Jak słyszałem, władacie obaj wprawnie: szpadą?
Hrabia Highburn westchnął głęboko.
— Mówi pan o „obrażonej stronie“, — mylordzie — rzekł. — Ale na Boga, dlaczego brać sprawy tak tragicznie? Pan Brand w porównaniu ze mną jest jeszcze młodym chłopcem?.. W jego wieku popełnia się często rzeczy, których się po tym żałuje... Pewien jestem, że nasz młody przyjaciel wstydzi się tego, co uczynił... Był to wybryk, który należy potraktować wyrozumiale.
Raz jeszcze jedwabna chusteczka wyciągnięta została na światło dzienne.
— Ma pan rację, hrabio — rzekł Raffles z kamiennym spokojem. To był wybryk i nie warto nim się przejmować.
— Nieprawda? — podchwycił hrabia Highburn, nie posiadając się z radości z tak szczęśliwego obrotu sprawy. — Ponadto mam wątpliwości, czy szlachcic ma prawo pojedynkować się z mieszczańskim synem?
— Zupełnie słusznie — odparł Raffles. — A więc zostawmy kwestię pojedynku i przejdźmy do sprawy daleko ważniejszej, bo dotycząceej pięknej kobiety. Czy wiecie panowie, że mi jeszcze nie opisaliście jak ona wygląda
— Na Boga, zapomnieliśmy o najważniejszym. Otóż nasza piękna nieznajoma jest kobietą słusznego wzrostu, o falujących rudo złocistych włosach i wspaniałych wielkich oczach...
— I o dziwnie ciemnym odcieniu skóry? — dodał Raffles.
— Tak...
— Twarz jej posiada przedziwnie czysty, regularny owal?...
— Zupełnie słusznie, mylordzie — odparł ze ździwieniem hrabia Highburn. — Czy wolno mi zapytać, skąd pan o tym wie?
— Zaraz panom powiem... Skoro zaczęliście mi mówić o jej niezwykłych oczach i rudych włosach, przypomniała mi się kartka, którą jakiś uliczny roznosiciel reklam wcisnął mi w Hyde-Parku. Była to reklama cyrku Alberta Althoffa i przedstawiała fotografię Olgi Dimitriew, woltyżerki i akrobatki.
Na twarzy hrabiego wystąpiły krwawe rumieńce.
— Czy ma pan przy sobie tę kartkę, mylordzie?
— Oczywiście... Wziąłem ją zupełnie bezwiednie z rąk roznosiciela.
Hrabia Highburn chwycił skwapliwie pocztówkę.
— To ona! — zawołał ze zdziwieniem...
— Co do tego nie żywiłem najmniejszych wątpliwości... Nie ma dwóch podobnie pięknych dziewcząt w Londynie.
— Ma pan rację, mylordzie — westchnął hrabia Highburn. — Czy zwrócił pan uwagę na regularność jej rysów?
— Owszem — Rozumiem pański zachwyt.