Strona:PL Lord Lister -87- Klejnoty amazonki.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Brand znał szybkość, z jaką pracował mózg Rafflesa i dlatego też nie usiłował nawet podążać za biegiem jego myśli.
Niedługo czekał na wyjaśnienie słów przyjaciela. W dziesięć minut po ukazaniu się Olgi Dimitriew, z bramy Scotland Yardu wyszedł Baxter.
— Byłem tego pewien — mruknął Raffles. — Nasza woltyżerka uciekła się do pomocy policji.
— Czy nie pozostałe to w związku z ową scenką uliczną, o której ci wspominałem?
— Możliwe, ale nie sądzę... Młoda i energiczna kobieta potrafi doskonale dać sobie radę z napastującymi ją na ulicy Adonisami. To dziewczyna z pierwszorzędnej rosyjskiej rodziny, siostrzenica hrabiego Witte!
— Żartujesz chyba?
— Mówię poważnie. Po rewolucji rosyjskiej córki znakomitych rodów muszą niejednokrotnie szukać chleba na arenie cyrkowej.
Talk rozmawiając, obaj przyjaciele zbliżyli się nieznacznie do Baxtera, do którego przyłączyli się uprzednio dwaj tajni agenci.
— Dziś wieczorem o godzinie siódmej stawicie się w cyrku — usłyszeli słowa inspektora, skierowane do agentów. — Roztoczycie obserwację nad wchodzącymi i będziecie czekać na dalsze rozkazy!
— Doskonale, inspektorze — odparł jeden z nich.
Na tym rozmowa została zakończona. Baxter pożegnał się z agentami i ruszył w inną stronę.
— Czy nie miałem racji, Brand? — zwrócił się Raffles do swego sekretarza.
— Jak zwykle, Edwardzie... Nasza trójka ma widocznie czuwać nad bezpieczeństwem klejnotów woltyżerki.
— Gotów jestem przyjść im z pomocą.
— Wierzę ci.
— Jak sądzisz, co należy teraz czynić?
— Przede wszystkim musimy pójść śladem Baxtera.. O ile się nie mylę kieruje on kroki w stronę swego domu.
— Jakie ma zamiary?
— Nie wiem, lecz trochę domyślam się.
— Pozwól, że ci pomogę... Jeśli wyjdzie z mieszkania z dużą walizą w ręku, będę wiedział, co mamy o tym myśleć.
Po dwudziestu minutach Baxter wszedł do domu w którym mieszkał. Zadzwonił i zniknął w wejściowych drzwiach. Po upływie kwadransa ukazał się po raz wtóry.
Raffles pociągnął Branda za rękę. Obaj przyjaciele ukryli się za autem, stojącym na jezdni.
— Czy widzisz? — zapytał szeptem.
— Ale co?
— Oczywiście, walizę...
— Widzę... I cóż z tego?
— W tej walizie znajduje się wszystko, co mu jest potrzebne do przebrania się.
— Tak sądzisz?
— Jestem tego pewien! Zbliżamy się: mamy jeszcze trzy kwadranse czasu.
Pozwolili inspektorowi przejść tuż obok siebie, po czym ruszyli za nim. Uszedłszy około sto metrów, inspektor zniknął w zakładzie fryzjerskim.
— Oczekiwałem tego — rzekł Raffles z zadowoleniem. — Ty, Charley, możesz mu śmiało się ukazać. Wyglądasz jak typowy parobek stajenny i nikt nie domyśli się, kim jesteś. Stań przed wystawą sklepu i zobacz jakiego koloru perukę nabył nasz przyjaciel.
Charley przeszedł na drugą stronę ulicy, zatrzymał się przed wystawą sąsiedniego sklepu i z zainteresowaniem począł przyglądać się wystawionym tam obrazkom. W rzeczywistości jedak zerkał z ukosa do sklepu perukarza. Baxter stał przed kontuarem, mierząc cudaczną rudą perukę, jakie noszą zazwyczaj błazny w cyrku. Charley z trudem powstrzymał się od śmiechu. Szybko pobiegł w stronę Rafflesa i opisał mu scenę, której był świadkiem.
— Dziś wieczorem spłatamy naszemu inspektorowi figla, o którym długo będzie pamiętał — zaśmiał się Raffles. — Musimy tylko jeszcze sprawdzić. jakie dalsze szaleństwa popełni nasz przyjaciel. Nie na tym bowiem koniec.
Charley udał się przeto po raz wtóry na swój posterunek przed wystawą. Spostrzegł, że Baxter zniknął w głębi męskiego salonu. Charley chwilowo nie miał nic do roboty, wrócił więc z powrotem do Rafflesa.
— Nasz szanowny inspektor, zdaje się, poświęcił brodę — rzekł. — Szkoda... Zdaje się, że jak świat światem, nie było jeszcze brodatego błazna.
Po upływie kwadransa Baxter ukazał się na progu zakładu.
— Trudno powiedzieć, że operacja ta uczyniła go piękniejszym — rzekł Raffles z uśmiechem
— Masz rację... Uważaj, bo jeszcze gotów cię poznać...
— Nie ma obawy... Baxter tak jest pochłonięty swymi myślami, że nikogo nie zaszczyca ani jednym spojrzeniem... Wiem już mniej więcej, jak nasz przyjaciel będzie wyglądał dziś wieczorem. Możemy spokojnie udać się do cyrku, pewni, że się przed nami nie ukryje.

Próba generalna

Gdy Raffles i Brand znaleźli się w cyrku, próba generalna była już w pełnym toku.
Wielką arenę uprzątnięto już na wieczorne przedstawienie.
Raffles przedarł się szybko przez tłum robotników i zbliżył się do loży, w której siedzieli bracia Bellini, pogrążeni w rozpaczy po przygodzie ich trzeciego partnera. Raffles przedstawił się i wyraził nadzieję, że zdoła zastąpić kolegę.
Obaj akrobaci, wspaniale zbudowani mężczyźni, obrzucili „nowego“ krytycznym wzrokiem. — Egzamin ten musiał wypaść dla Rafflesa pomyślnie. Obaj bracia znali się na doskonałości męskiej budowy.
Raffles udał się do garderoby i szybko wciągnął na siebie obcisłe trykoty. W tym przebraniu wrócił z powrotem na arenę.
Rozpoczęła się próba numeru Bellinich.
Gdy Raffles kilka razy przerobił pokazane mu akrobacje, wykonywał je z taką wprawą, jak gdyby nic innego nie czynił przez całe życie.
— Ten człowiek to prawdziwy fenomen — mruknął do siebie Brand. — Im dłużej go znam, tym głębszego nabieram przekonania, że wszystko potrafi zrobić, co zechce.
Z podziwem spoglądał na Rafflesa, który ze swobodą i łatwością dokonywał prawdziwych cudów zręczności. Po upływie trzech kwadransów na twarzach braci Bellinich ukazał się wyraz zmęczenia. Raffles natomiast był tak świeży, jak gdyby zaledwie przed chwilą rozpoczął ćwiczenia.