Strona:PL Lord Lister -87- Klejnoty amazonki.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kę... Muszę się tak przebrać aby nikt nie mógł mnie poznać... Być może obiorę sobie strój chłopaka stajennego lub jednego z pogromców zwierząt...
— Czy nie poświęca pan mi zbyt wiele trudu, panie inspektorze?
— Ależ nie, cóż znowu...
Z tymi słowy Baxter odprowadził Olgę Dimitriew aż do drzwi.
— Zapewniam panią, że w mojej obecności nikt nie odważy się sięgnąć po pani kosztowności...
Po wyjściu Olgi Dimitriew, Baxter począł przemierzać gabinet nerwowymi krokami. Nagle zetknął się twarzą w twarz z sekretarzem Marholmem.
— Czy nie kazałem wam pójść na śniadanie?! — wrzasnął inspektor z wściekłością.
— Tak jest, panie inspektorze, ale ja nie skorzystałem z tego pozwolenia.
— Dlaczego?
— Jest mgła... Wilgotne powietrze nie służy mi.
— Gdzie siedzieliście przez cały czas?
— W pobliżu...
— Czy słyszeliście o czym mówiłem?
— Słyszałem każde słowo.
— Trudno... Zresztą nie ma w tym nic złego... I tak musiałbym wam powiedzieć, o co chodzi. Czy widzieliście tę panią?
— Tak... Podglądałem przez dziurkę od klucza.
— Jak wam się podoba?
— Nadzwyczajnie, inspektorze...
— Nie prawda, Marholm?
Oczy Baxtera zwilgotniały z zachwytu.
— Czy mogę dać panu jedną radę? — wtrącił się sekretarz dobrotliwie. — Niech pan się wycofa z tej historii, gdyż w przeciwnym razie utonie pan w oceanie głupstw. Wiem, czym to pachnie.
— Nie jestem ciekaw waszych rad. Nie wiem, co mnie wstrzymuje od tego, aby was wyrzucić za drzwi...
— Wie pan doskonale, inspektorze — mruknął „Pchła“ do siebie. Beze mnie nie mógłby pan sobie dać rady. Jestem potrzebny po to, aby naprawiać pańskie głupstwa.
— Czy zamierza pan dziś wieczorem być obecny na przedstawieniu? — zapytał głośno.
— Oczywiście... Będę bronił damy, która zaufała mi swoje mienie.
— Wielkie nieba, w jaką znów ten człowiek wplącze się kabałę? — szepną Marholm. — Co to z tego będzie? Jakże mu pomóc, skoro ten biedny gupiec szaleje na widok każdej ładnej twarzyczki?
Wyprostował się i jak gdyby nagle przyszła mu nowa myśl do głowy, rzekł:
— O ile dobrze słyszałem, wystąpi pan w przebraniu?
— Tak... Coś mi się zdaje, że za tym wszystkim ukrywa się Raffles... Dałbym pięć lat życia, aby móc raz nareszcie ująć tego łotra. Istnieje przysłowie, Marholm: „zobaczyć Neapol, a potem umrzeć“. Ja zaś mówię inaczej: „zaaresztować Rafflesa, a potem przejść na emeryturę...“
— W takim razie pańska pensja emerytalna nie obciąży nigdy kasy skarbowej — mruknął Marholm.
— Co wy tam mówicie? — zapytał inspektor podejrzliwie.
— Nic, panie inspektorze... Zastanawiam się właśnie jaki strój będzie dla pana najodpowiedniejszy... Przypuszczam, że strój głupiego Augusta!
Baxter zastanawiał się przez chwilę, czy ma się obrazić. Postanowił jednak przyjąć tę radę za dobrą monetę.
— Sądzicie, że to będzie najlepsze? — zapytał.
— Oczywiście, inspektorze... Wystarczy włożyć pańską cywilną marynarkę podszewką do góry, zgolić brodę, a pewien jestem, że pańska aparycja wzbudzi w cyrku sensację.
Baxter spojrzał z niedowierzaniem na swego sekretarza. „Pchla“ zrobił tak niewinną minę, że wątpliwości inspektora pierzchnęły.
— Może macie i rację, Marholm... Dawniej często brałem udział w przedstawieniach amatorskich i wykazywałem wielkie zdolności do komedii... Potrafię wspaniale mówić przez nos i śpiewam tak zabawnie, że ludziska śmieją się do łez... Były to dawne czasy: miałem dwadzieścia pięć lat i wszystkie dziewczęta kochały się we mnie na zabój.
Marholm znał już prawie na pamięć opowiadania Baxtera o jego powodzeniu. Usiadł więc na krześle i przygotował się do wysłuchania długiej tyrady. Tym razem jednak Baxter szybko zmienił temat.
— Bardzo mi będzie żal rozstać się z moją brodą — rzekł.
— Może pan zostawić sobie małą hiszpańską bródkę... Tę bródkę łatwo będzie ukryć pod warstwą szminki lub też zalepić trykotem cielistego koloru.
— Potrzeba mi jeszcze peruki i pary wielkich butów.
— Czy zamierza pan występować, inspektorze?!
— Nie róbże ze mnie głupca... Czy inspektor ze Scotland Yardu może ośmieszać się występami na arenie cyrkowej?
— Pozostanie więc pan za kulisami?
— Oczywiście... Będę krążył po korytarzach, stajniach i innych zakamarkach cyrku, niedostępnych dla publiczności... Dziś po południu odbędzie się generalna próba... Muszę tam pójść.
— A kto zajmie się bieżącymi sprawami?
— Dasz sobie doskonale z nimi radę... Korzystałeś przecież przez tak długi czas z moich światłych wskazówek...
Marholm chciał coś odpowiedzieć, lecz pohamował się w ostatniej chwili. W milczeniu zajął miejsce Baxtera za biurkiem.
W kilka chwil później inspektor opuścił gabinet. Marholm odprowadził go spojrzeniem.
— Gdybym nie wiedział, że na ulicy mgła i deszcz, przysiągłbym, że ten człowiek doznał udaru słonecznego.

Raffles contra Baxter

Raffles i Brand ukryli się w pobliżu bramy Scotland Yardu. Z tego miejsca widać było wszystkich wchodzących i wychodzących z biura policji.
Zauważyli więc i Olgę Dimitriew, która wyszła z gmachu śpiesznym krokiem i szybko wsiadła do przejeżdżającej taksówki.
— Musimy jeszcze trochę poczekać — rzekł Tajemniczy Nieznajomy do swego przyjaciela. — Nasza młoda gwiazda udała się z całą pewnością do cyrku. Gdybyśmy zechcieli pójść za nią, nie dowiedzielibyśmy się nic ciekawego. Przeczucie mi mówi, że wkrótce zobaczymy tu jednego z naszych dobrych znajomych.