Strona:PL Lord Lister -86- Tajemnicza choroba.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to w porę i silnym uderzeniem pięści obezwładnił łotra.
Darington zwalił się na ziemię bez przytomności.
Wszystko to stało się tak szybko, że gdy Arnold, zbudzony hałasem, słabym głosem zapytał Huntmana, co to wszystko miało znaczyć, obaj przyjaciele zdążyli już zbiec wraz z Daringtonem i jego „widmem“ nie tylko z pałacu, ale i ogrodu pałacowego.


Kara i pojednanie

Około północy potężne auto, prowadzone wprawną ręką Hendersona, mknęło przez uśpione ulice Londynu.
Wewnątrz auta siedział Tajemniczy Nieznajomy wraz ze swym przyjacielem Brandem. Między nimi, skrępowany sznurami, siedział Darington. Na podłodze leżał jakiś dziwny przedmiot, przypominający kukłę z błyszczącymi oczami. Głowa tej kukły tkwiła na wysokim kiju.
Raffles zaśmiał się ironicznie.
— Pomyśl, jakie niespodzianki gotuje nam czasem życie — rzekł do swego przyjaciela. — Któż by pomyślał, że przy pomocy lalki z czarnego kartonu oraz zwykłego kija można popełnić zbrodnię? Czy przeszukałeś jego kieszenie?
— Tak... Oprócz noża miał przy sobie rewolwer i gumową pałkę...
Auto zatrzymało się przed willą na Victoria Street.
Raffles wysiadł i rozejrzał się dokoła. Na ulicy nie było żywej duszy. Henderson zarzucił sobie bezwładne ciało na ramię, jak piórko, a Brand otworzył drzwi, wiodące do ogrodu. Po chwili cała trójka wraz ze związanym mężczyzną znalazła się wewnątrz wspaniale urządzonej willi Rafflesa. Szerokimi kamiennymi schodami zeszli do piwnic.
Położono Daringtona na łóżku, uwolniono z więzów i wyjęto z ust chustkę.
— Co to wszystko ma znaczyć? — wyszeptał ze złością. — Jakim prawem sprowadziliście mnie tutaj? Kim jesteście?
— Rozpoczniemy od odpowiedzi na ostatnie pytanie. — Jestem John Raffles, a ci panowie są mymi najbliższymi współpracownikami i przyjaciółmi. Jakim prawem zabraliśmy cię tutaj? Moglibyśmy powiedzieć — prawem silniejszego... Ale sprawa przedstawia się inaczej: przyprowadziliśmy cię tutaj, Cecilu Darington, prawem, które posiada każdy człowiek, pragnący uwolnić społeczeństwo od szkodliwej jednostki. Jesteś mordercą, działającym bez skrupułów...
— Nie rozumiem, co to wszystko znaczy? — przerwał Darington.
— Dość komedii — zawołał Raffles, wzruszając niecierpliwie ramionami. — Byliśmy obecni, gdy dwa tygodnie temu usiłowałeś po raz pierwszy zagrać swą sztuczkę z błyszczącymi oczami... Ustaliliśmy następnie, że dosypałeś do wina, przeznaczonego dla małego Arnolda, truciznę... Dziś pragnąłeś uśpić czujność wiernego Huntmana, dosypując do piwa, które zwykł pić przed spaniem, sporą ilość silnego narkotyku. Czy przyznajesz się do tego, że od szeregu miesięcy usiłowałeś przy pomocy trucizny zgładzić ze świata młodego Arnolda Seymoura?
Darington zbladł.
— Na to wszystko należałoby przedstawić dowody — rzekł.
— Dowodów mamy aż zbyt wiele. Czy sądzisz, że nie znajdziemy w pokoju twoim resztek trucizny, gdziekolwiek byś ją ukrył? Czy historia z piwem nie wystarczy? Czy nie widzieliśmy na własne oczy dwukrotnie powtórzonej sztuczki z niesamowitym widmem?