Strona:PL Lord Lister -71- Trzy zakłady.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bardzo przepraszam — odparł prezes Turrington — jesteśmy tutaj w towarzystwie, — hm... ludzi conajmniej inteligentnych... Jakże w tych warunkach może pan sobie pozwolić na tak, powiedzmy, śmiałe określenia.
Raffles uśmiechnął się, wyjął z ust cygaro i odparł spokojnie.
— Nie chcę bynajmniej twierdzić, że jesteśmy równie głupi, jak Baxter. Pod jednym tylko względem podobni jesteśmy do niego: mam tu na myśli stosunek jego do Rafflesa. Musimy soibe zdać sprawę z olbrzymiej indywidualności tego człowieka.
Proponuje wam zakład: lordowie Hammer i Suffolk... Oświadczam, że bez sforsowania zamków i bez włamania potrafię ogołocić wasze mieszkania. Obowiązuje się oczywiście dokonać tego w ciągu 24 godzin, a nie jestem przecież Rafflesem... A z panem, lordzie Turrington, gotów jestem założyć się, że w ciągu 8 dni skłonię pana, do wypłacenia mi poważnej sumy... Nie będzie pan oczywiście wiedział o tym, że sumę tę wypłaca pan mnie. Cóż pan na to?
Zdumieni lordowie zamilkli. Wszyscy spoglądali na lorda Aberdeena z niemym podziwem. Lord Suffolk, człowiek nie pozbawiony poczucia humoru odezwał się pierwszy:
— Wiele rzeczy widziałem w mym życiu, Aberdeen... Nie wyobrażam sobie jednak, abyście zdołali dostać się do mojego domu w Hampton bez mojej wiedzy i bez uciekania się do przemocy... To niemożliwe!
— Dokonam tego w ciągu dwudziestu czterech godzin, lordzie Suffolk — odparł Aberdeen z uśmiechem. — Czy przyjmie pan zakład?
— Uwaga, Suffolk... Możecie przegrać.
— Przyjmuję!
Raffles wstał i rzekł z uśmiechem.
— Biorę panów za świadków zakładu. Jeszcze raz powtarzam: w ciągu dwudziestu czterech godzin, a jest teraz godzina wpół do pierwszej — wejdę do mieszkania Suffolka i zabiorę mu jakikolwiek przedmiot, który następnie okażę w klubie jako dowód wykonania warunków zakładu. Obowiązuję się dokonać tego bez włamania i bez użycia wytrycha. Ja ze swej strony stawiam tysiąc funtów sterlingów. Ile pan stawia, Suffolk?
— Ile pan zechce — odparł Suffolk śmiejąc się. — Powiedzmy pięć tysięcy funtów.
Raffles wyciągnął z kieszeni książeczkę czekową, wypisał czek na tysiąc funtów i wręczył go wiceprezesowi klubu, lordowi Pearsonowi.
— Załatwione...
Suffolk ze swej strony wręczył prezesowi czek na 5 tysięcy funtów.
Lord Hammer z rozbawieniem śledził przebieg tej sceny.
— Teraz na mnie kolej, Aberdeen... I ja również przyjmuję zakład, na tych samych warunkach. Czy to panu odpowiada?
Raffles zgodził się niezwłocznie. Wypełnione czeki złożono do rąk lorda Pearsona.
— A pan, lordzie Turrington? — rzucił pytanie Suffolk. — Niechże i pan weźmie udział w zabawie.
— Zgoda, również przyjmuję zakład!...
Wśród obecnych zapanowało niezwykłe ożywienie. Posypały się zakłady. Ogólna ich suma wyniosła przeciwko Rafflesowi 42.000 funtów, sumie tej Raffles przeciwstawił 4000 funtów. Uśmiechał się przy tym z taką pewnością siebie, że lordowie odnieśli wrażenie, iż wierzy w swoje zwycięstwo.
— Nie wolno wam zapominać panowie o jednej rzeczy — rzekł wreszcie. — Jeżeli wygram, będziecie panowie musieli przyznać, że jesteście jeszcze większymi głupcami od Baxtera. Czy zgoda?
— Oczywiście — odparł Suffolk z uśmiechem. — Jeśli pan wygra, sam nadam sobie odpowiedni przydomek. — Jeśli zaś pan przegra, wynajdziemy dla pana odpowiedni „pseudonim“. Będzie pan honorowym głupcem naszego klubu. Zgoda?!
— Bardzo chętnie — rzekł Raffles. — Wyjaśniliśmy wszystko. Pozostaje nam tylko napić się szampana!
Przerwane rozmowy potoczyły się znów swoją koleją. Około godziny drugiej Raffles wstał i pod pretekstem zmęczenia pożegnał obecnych.
— Idąc za przykładem Rafflesa, powinien pan zawiadomić o wszystkim inspektora Baxtera — rzucił mu na pożegnanie z uśmiechem lord Hammer.
— A dlaczego nie? — odparł spokojnie Raffles. — Będzie to z pewnością najłatwiejszą część mojego zadania.
Zadowolony z nowej przygody opuścił klub. W duszy pewien był, że w najbliższym czasie zainkasuje 52 tysiące funtów.

Przez kuchenne schody

Następny wieczór był mglisty i chłodny.
— Pójdziemy się przejść — rzekł nagle Raffles do Charleya, siedzącego wygodnie przed kominkiem.
— Na taką psią pogodę? — zapytał Charley ze zdumieniem. — Czy nie lepiej zostać przy kominku, zamiast narażać się na grypę i katar?
— Musimy wyjść, gdyż mam coś do załatwienia.
— Trudno — odparł Charley.
— Przebierz się szybko i nie trać czasu. Jest to zarazem i przykre i bardzo dla nas wygodne. — Muszę dać mym kolegom klubowym porządną nauczkę. Potrzebna mi będzie twoja pomoc.
Charley kiwnął głową. W pół godziny później jechali taksówką w kierunku Hampton.
Po półgodzinnej jeździe, taksówka zatrzymała się. Raffles zapłacił szoferowi i wysiadł. Trzymając się pod ręce, obydwaj przyjaciele zapuścili się odważnie w szerokie ulice.
Hampton jest przedmieściem Londynu, zamieszkanym przeważnie przez bogaczy. Szerokie bulwary, wysadzane drzewami, były o tej porze już puste.
Wiatr urywał poprostu głowy, nic przeto dziwnego, że Charley klął w duchu, marząc o ciepłym pokoju. Lord Lister ciągnął go za sobą, mijając ulice z miną człowieka, który już niejednokrotnie bywał w tych okolicach.
Zatrzymali się wreszcie przed willą lorda Suffolka. Była to wspaniała rezydencja z rozległym tarasem, z wieżyczkami i basztą, przypominającą średniowieczne budowle.
— A teraz, uwaga! — rzekł Raffles z uśmiechem
Raffles nasunął głęboko na oczy kapelusz i polecił Charleyowi pójść za swoim przykładem. Nie wyjmując rąk z kieszeni począł gwizdać jakąś popularną piosenkę.
— Nie zdradzasz zbyt wielkich zamiłowań artystycznych — rzekł Charley. — Mógłbyś wybrać coś innego.
Raffles nie zrażając się tą uwaga nieustannie powtarzał nieskomplikowaną melodię. Obuwie jego pokryło się błotem... Od czasu do czasu pochylał się, aby zawalać sobie ręce.
Nagle otworzyło się okno i ukazała się zaciekawiona twarz pokojówki.
— Pssst... — szepnęła.