Strona:PL Lord Lister -71- Trzy zakłady.pdf/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Trzy zakłady
Tower Club

W dzielnicy Regent Park, pomiędzy starymi wytwornymi domami, zamieszkałymi przez b gatą arystokrację — stała niewielka willa, otoczona ogrodem. Okna jej były stale zamknięte, a story zasunięte. Wydawało się, że w willi tej nikt nie mieszka oprócz starego sługi, od czasu do czasu pojawiającego się na jej progu...
Nie dziwiło to nikogo... W dzielnicy tej sporo było domów, których właściciele przez dłuższy, lub krótszy czas bawili zazwyczaj poza Londynem.
O ile willa od strony ulicy czyniła wrażenie niezamieszkałej, o tyle inaczej wyglądała od strony ogrodu. Spoglądając w otwarte szeroko okna, nie trudno było dojść do wniosku, że zamieszkują ją ludzie wytworni. Od czterech lat mieszkał tu lord Lister, znany powszechnie jako John Raffles.
Lird Lister mieszkaj tu pod nazwiskiem lorda Aberdeen starego swego przyjaciela, który zmarł w Indiach. Ściany swej willi ozdobił cennymi obrazami i wiódł tryb życia bogatego arystokraty. Wraz z nim mieszkał w willi Charley Brand, jego sekretarz i przyjaciel.
Rzadko kiedy opuszczali oni willę podczas dnia. Zazwyczaj wychodzili późnym wieczorem, a wracali o świcie.
Tego wieczora lord Lister dyktował właśnie Brandowi jakiś list. Gdy skończył, zniknął w przyległym pokoju, a po chwili wrócił przebrany już we frak.
— Wychodzę, Charley — rzekł. — Obiecałem, że dziś wieczorem wpadnę do Tower Clubu.
— Czy mam czekać na twój powrót? — zapytał Charley.
— Nie czekaj, połóż się lepiej spać. Dobra noc!
Charley odprowadził swego przyjaciela aż do korytarza. Lord Lister zarzucił na ramiona wspaniałe futro i skinąwszy na przejeżdżającą taksówkę rzucił adres Tower-Clubu.
Był to jeden z najbardziej ekskluzywnych klubów w całej Anglii. Członkami jego mogli być tylko lordowie. Nawet baroneci nie mieli tam prawa wstępu.
Przybywszy do klubu, Raffles przywitał się uprzejmie z wszystkimi i usiadł na fotelu w pobliżu kominka. W jednej chwili zgromadziła się dokoła niego grupa osób. Potoczyła się natychmiast rozmowa na temat najnowszych ploteczek towarzyskich.
— Czy wiecie panowie, kogo spotkałem dzisiaj? — zapytał nagle młody lord Webster.
— Kogo?
— Niejakiego Baxtera, inspektora policji londyńskiej i szefa Scotland Yardu...
— Jest to największy idiota, jakiego znam — westchnął stary lord Turrington.
— Dlaczego jest pan tego zdania? — zapytał Raffles.
Odpowiedział mu chóralny wybuch śmiechu.
Lord Hammer i lord Suffolk śmieli się głośniej od innych.
— Był pan zbyt długo poza Londynem i dlatego nie zna jego wszystkich osobliwości — rzekł Turrington, zwracając się do Rafflesa. — Mimo to, nie czyta pan chyba wcale gazet, drogi Aberdeenie.
— Jakże to?... — odparł lord. — Czytuję pilnie gazety, ale niestety nie mogę podzielić pańskiego poglądu.
Stary Turrington zmarszczył brwi.
— Widzicie. Aberdeen, sprawa jest następująca: Od dziesięciu przeszło lat policja bez skutku stara się schwytać Johna Rafflesa... Otóż John Raffles po dziś dzień przebywa na wolności, dokonywa włamań i hasa sobie pod samym nosem policji. Od czasu do czasu gazety podają opisy dramatycznych zmagań się policji z tym nieuchwytnym złoczyńcą... Opisów tych dostarcza gazetom sam Raffles... W świetle tych artykułów, Baxter ukazuje nam się jako brutal i głupiec...
Zapanowało milczenie. Lord Aberdeen zaciągnął się dymem wonnego cygara, powiódł ironicznym spojrzeniem po zgromadzonych i rzekł:
— A zatem panowie jesteście zdania, że Baxter jest głupcem. Ja jednak jestem innego zdania. Dlaczego? Ot poprostu dlatego, że Raffles nie jest zwykłym przestępcą. Oświadczam, że z Rafflesem nikt nie da sobie rady... Gdyby więc uważać Baxtera za głupca tylko z tego powodu, że nie potrafi dać sobie rady z Rafflesem, należałoby wtedy w ten sposób określić wszystkich mieszkańców Londynu.
Wśród obecnych rozległ się szmer niezadowolenia.