Strona:PL Lord Lister -46- Kontrabanda broni.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ma dziwne nazwisko — odparł Hans Damp. — napisane jest na drugiej stronie karty. Wszyscy trzej pochylili się nad skrawkiem kartonu i przeczytali z trudem „Muharrem Labib Bey.“ Armator.
— Zostaw lepiej to wszystko, mój stary! — zawołał Looks. — Nie podpisuj zobowiązania na wyjazd. To jakaś brudna afera i nie wydostaniemy się z niej.
Powrócili do hotelu, zapłacili grekowi rachunek i położyli się spać. Wieczorem wstali, aby wzorem wszystkich Europejczyków, żyjących w tym klimacie skorzystać z wieczornego chłodu.
Na brzegu stała niewielka łódź, której używają krajowcy.
— W pobliżu znajdować się musi jakiś spory żaglowiec — rzekł Hans Damp. — Wszyscy trzej spojrzeli uważnie w kierunku, gdzie zazwyczaj zarzucały kotwicę okręty.
W tej samej chwili wysoki Arab zbliżył się do nich i przemówił doskonałą angielszczyzną:
— Czy jesteście marynarzami niemieckimi, wyratowanymi z rozbitego okrętu? Dlaczego jeszcze dotąd nie zgłosiliście się w moim biurze? Konsul angielski kazał wam przecież przyjść do mnie.
— Czego u licha tak się o nas dobija? — rzekł Looks. — Czy jesteśmy zobowiązani zgłosić się do niego? Dlaczego chce nas ściągnąć siłą, kiedy za tę cenę może dostać najlepszych marynarzy.
— Nie chcieliśmy pana niepokoić, w nocy, sir — rzekł Hans Damp.
Zapadł już zmrok i Arab nie mógł dostrzec w ciemnościch niechętnych min dwuch pozostałych marynarzy.
— All right — odparł. — Czekam na was o godzinie siódmej rano. Nie wypuśćcie z rąk tej okazji!
Pozdrowił ich po arabsku i wsiadł do łodzi. Dwaj Murzyni usiedli przy wiosłach. Łódź odpłynęła od brzegu.
— Ten czarny typ wygląda, jak stara małpa — rzekł Looks.
Umilkli i poczęli wpatrywać się w morze. Ich bystre oczy dostrzegły w oddali sylwetę dużego żaglowca.
— Jakiś okręt stoi w porcie — rzekł Willy.
— To nie jest okręt europejski — rzekł Petter. Można to poznać po maszcie. Będzie to chyba arabski.
Minęło pół godziny, gdy mała barka z zielonym światłem powróciła do wybrzeża.
Marynarze przyglądali się z ciekawością tej scenie. Spostrzegli, że Arab był niesłychanie zdenerwowany i mówił coś żywo z ludźmi, którzy mu towarzyszyli. Klął na czym świat stoi i wymyślał swym czarnym.
— Niech mnie diabli porwą, jeśli to nie mój okręt — krzyczał. — Stało się coś niezwykłego. Trzeba będzie wrócić tam z ludźmi odpowiednio uzbrojonymi.
Arab oddaill się wraz z swymi ludźmi. Petter Duschen, zwracając się do swych kolegów rzekł:
— Słyszeliście towarzysze. Ten pies arabski chce jutro siłą wziąć statek. O ile zrozumiałem, na pokładzie znajdują się biali, ponieważ mówił o „niewiernych psach“. Mam dla was pewną propozycję. Wsiądźmy do ich barki i uprzedźmy o wszystkim ludzi, znajdujących się na pokładzie statku. Hans Damp siądzie przy sterze. W ciągu pół godziny dopłyniemy z pewnością do żaglowca.
— To mi się podoba — odparł Willy Looks. — Może znajdziemy robotę na pokładzie?
Trzej marynarze, nie namyślając się dłużej, wskoczyli do barki. Hans Damp wprawnymi ruchami wyprowadził z pomiędzy zdradliwych skał barkę. Gdy ominęli już przeszkody obrali kierunek prosto na okręt.
Był to ten sam, na którego pokładzie znajdował się Raffles wraz z Charley Brandem. Barka zbliżyła się do dziobu.
— Hallo kim jesteście i czego chcecie? — odezwał się niski głos Murzyna. —
— Czy macie mi coś ważnego do powiedzenia?
Był to Bukana, sprawujący straż na okręcie. Z głosu i sposobu ubrania poznał odrazu, że miał przed sobą białych ludzi.
Charley Brand i Raffles spali w kabinie, strzeżeni przez Sativo, który położył się jak pies przed drzwiami.
Bukana obudził swego towarzysza, wyprostował się żywo i chwycił strzelbę.
— To nic — rzekł Bukana. — Bądź spokojny. To Europejczycy, którzy chcą rozmawiać z Massa.
Zapukał do drzwi kabiny. Po kilku chwilach wyszedł Raffles, trzymając rewolwer w ręce. Zanim wysunął się Charley Brand. — W kilku słowach somalis poinformował ich o nowym wydarzeniu. Tajemniczy Nieznajomy wychylił się za burtę.
— Hallo! Czego chcecie? — zapytał ku nocnym gościom.
Peter Duschen i Willy Looks drgnęli ze zdumienia. Przez chwilę zadawali sobie pytanie czy nie śnią. Gdy wreszcie Raffles raz jeszcze powtórzył pytanie, Peter Duschen odparł:
— Do pioruna! Przecież jechaliśmy z panem na pokładzie tego samego okrętu, gdy zostaliśmy wyratowani po katastrofie!
Raffles poznał odrazu trzech mrynarzy:
— Tak, to ja! Czy macie mi coś do powiedzenia?
— Oczywiście — odparł Peter. — Musimy jednak wejść na pokład. Sądzę, że trzeba będzie powiedzieć pańskim obu negrom, aby złożyli broń i nie celowali jej tak bez przerwy w naszą stronę. O przypadkowy strzał nie trudno...
Raffles zaśmiał się i wydal somalisom rozkaz aby pomogli marynarzom dostać się na pokład.
— Rzućcie linę — zawołał Hans Damp.
Po przymocowaniu łodzi, marynarze wdrapali się na pokład i przywitali serdecznie z Rafflesem.
Raffles z radością uścisnął ich spracowane dłonie. Zaprosił ich do kabiny. Gdy usiedli zapytał, co ich sprowadza o tak późnej porze?
— Przyszliśmy, aby pana ostrzec, że te łotry arabskie planują jutro zbrojny napad na pana i chcą odebrać panu okręt. Gdyśmy to usłyszeli powiedzieliśmy sobie, że musimy pana ostrzec.
— Czyście wiedzieli, że to ja znajduję się na tym okręcie?
— Nie — odparł Hans, który mówił za siebie i za swych towarzyszy — Podsłuchaliśmy rozmowę Arabów. Zrozumieliśmy, że na pokładzie okrętu znajdują się Europejczycy. Dlatego też przybiegliśmy zaraz.
— Jesteście porządni chłopcy — rzekł Raffles — Gdyby wszyscy biali tak sobie pomagali wzajemnie, lepiejby się nam wiodło w koloniach. Czy znacie nazwisko właściciela tego statku?