Strona:PL Lord Lister -46- Kontrabanda broni.pdf/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zrobione — rzekł Willy Looks, którego grad pieniędzy wprawił w dobry humor.
Wkrótce potym wrócili do swych beczek, stojących po drugiej stronie ulicy. Usiedli w cieniu i poczęli rozglądać się za swym trzecim towarzyszem.
— Gdzież u diabla podziewa się Hans Damp? — zapytał Peter. — Jestem głodny, jak wilk.
— Ja również rzekł Looks. — Za pieniądze, któreśmy zarobili, możemy sobie obstalować u Greka porządną porcje roztbeefu.
— Roztbeef? Tfu! Chcesz powiedzieć porcję pieczeni z zebu? Twarde to że można wyłamać na tym zęby.
Dyskutując w ten sposób nad zaletami antylopowego mięsa, uczuli ogarniające ich znudzenie. W półśnie wpatrywali się milcząco w drzwi konsulatu brytyjskiego, za którymi znikł Hans Damp.

John Raffles w Afryce

John Raffles i Charley Brand byli właśnie tymi pasażerami, luksusowego brytyjskiego statku, którzy hojnie opatrzyli na drogę trzech niemieckich rozbitków i dali im swój adres w Zanzibarze.
Tajemniczy Nieznajomy nie chciał jechać bezpośrednio do Beiry, aby nie wzbudzać podejrzeń. Obecność jego w tym zapadłym portugalskim porcie, mogłaby się wydać niektórym osobom conajmniej dziwna. Postanowił więc nie jechać tam bezpośrednio, a wylądować najpierw w innym miejscu.
Tego samego dnia, w którym Hans Damp oraz jego dwaj towarzysze otrzymali od właściciela hotelu rozkaz szukania innego noclegu, Raffles wykupił bilety na duży statek, należący do Arabów. Żaglowiec ten udawał się prosto z Zanzibaru do Beiry.
Nasi dwaj przyjaciele byli jedynymi Europejczykami na pokładzie. Kapitan i pierwszy oficer byli Arabami. Marynarze zaś byli Murzynami z pobrzeża. Raffles i jego sekretarz otrzymali kapitańską kabinę. Po półtorej doby, spędzonej na morzu, zaczęli się nudzić. Podróż była monotonna i czas dłużył się bez końca. Poczęli więc z nudów studiować budowę stateczku, którym jechali.
Wąska drabinka prowadziła z pokładu do wnętrza okrętu. Odrzucili klapę, która przykrywała otwór i gotowali się do zejścia na dół. W tej samej chwili nadbiegł kapitan.
— Biali panowie lepiejby zrobili, gdyby zostali na górze — zawołał podnieconym głosem. — Bardzo brzydko pachnie tam w środku. I gorąco, bardzo gorąco... Czarni nie są zbyt czyści i nie brak tam insektów!
Tajemniczy Nieznajomy zorientował się odrazu, że kapitan ma specjalne powody, aby nie pozwolić im zejść na dół.
— To nic nie szkodzi kapitanie — odparł. — Jesteśmy przyzwyczajeni do czarnych i znamy ich dobrze.
— Mimo to, grozi wam niebezpieczeństwo... Podczas ostatniej mej podróży ośmiu Murzynów z pośród mej załogi zmarło na dżumę.
— Bardzo smutne, bardzo smutne — odparł Raffles. — Ale nie wierzę w to zupełnie. W każdym razie postanowiłem zwiedzić wnętrze pańskiego okrętu.
Kapitan zorientował się, że nic nie odwiedzie Rafflesa od jego zamiarów. Zrobił więc dobrą minę do złej gry i rzekł:
— Dobrze. Będę w takim razie towarzyszył panom.
Na to Raffles nic nie mógł odpowiedzieć.
— Nie rozumiem cię Edwardzie? — szepnął do niego pocichu Charley Brand. O wiele przyjemniej przecież zostać tu na pokładzie na świeżym powietrzu, niż schodzić tam w dół. Ciemno, cuchnie i nic nie widać....
Raffles zaśmiał się.
— Czy wierzysz naprawdę w brednie tego Araba?
Gotów jestem założyć się o wszystko co chcesz, że ten kolorowy gentleman posiada poważne powody, aby nikt z białych nie wtykał niepotrzebnie nosa do wnętrza jego okrętu. Dlatego też muszę koniecznie sprawdzić co się tam dzieje.
Zeszedł pierwszy. Za nim zaś zsunął się powoli Charley Brand i kapitan.
Gdy Charley Brand stanął na międzypokładzie zatkał energicznie nos.
— Goddam! — ale aż tu cuchnie. — Chyba tego nie wietrzono od początku świata. Lampa naftowa, zawieszona na sznurze, oświetlała wnętrze czworokątnej salki, przypominającej trochę pomieszczenie dla załogi na statkach europejskich. Raffles zauważył, ciężkie metalowe obręcze, przybite do podłogi i ściany.
Do obręczy tych przymocowane były łańcuchy zakończone kłódkami.
— Hallo — zawołał do Araba. — Co to takiego? Do czego służą te łańcuchy? Czy handluje pan murzynami? Wie pan przecież, że handel ludźmi jest zabroniony? Arab uderzył się w piersi i zawołał:
— Na proroka! Allah jest wielki a ja jestem jego skromnym sługą. Niechaj Synowie Pustyni wypiją krew z moich żył i niechaj szakale rozszarpią moje mięso, jeśli od czasu, kiedy jestem kapitanem tego statku, to jest od piętnastu lat choć jeden niewolnik był tu przykuty.
Tajemniczy Nieznajomy nie zwracał najmniejszej uwagi na zaklęcia Araba. Nastawił uszu: jakieś jęki i zduszone krzyki dochodziły z tylnej części międzypokładu. Trudno było się zorientować skąd głosy te dochodziły. Raffles wyciągnął z kieszeni elektryczną latarkę.
Powoli i ostrożnie omijając leżące na ziemi koła i łańcuchy, Raffles począł się posuwać w stronę tylnej części międzypokładu. Znalazł tam dwuch Murzynów herkulesowej budowy, związanych jak zwierzęta w niewygodnych pozycjach ze skrępowanymi rękami i nogami. Nie mogli się ani ruszać, ani wyprostować, ani usiąść.
— Cóż to za ludzie? — zapytał ostro Raffles kapitana.
Arab uderzył się w piersi, wyciągnął ręce do nieba i zawołał:
— W imię Proroka! Massa, to są dwaj buntownicy, dwaj skazańcy, którzy uciekli z Beiry i zostali złapani w Zanzibarze. Zadaniem moim jest doprowadzenie ich do Portugalczyków w Beirze.
Lord Lister nie wiedział w pierwszej chwili co ma odpowiedzieć bezczelnemu Arabowi. Czuł, że trzeba tu coś zrobić. Nie mógł przecież zostawić tych ludzi w stanie w jakim się znajdowali. Nie mógł pozwolić, aby aż do chwili przybycia do Beiry traktowano ich gorzej niż zbrodniarzy. W Beirze mógł dopiero sprawdzić, ile prawdy mieściło się w opowiadaniu Araba.