Strona:PL Lord Lister -44- Fałszywy bankier.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spodni, w drugiej trzymał nieodłącznego papierosa.
Na widok Geissa uśmiechnął się ironicznie. Uśmiech ten nie zniknął z jego twarzy nawet wówczas gdy zobaczył za nim sylwetki Baxtera i Marholma.
— Dzień dobry, panie inspektorze — rzekł. — Właśnie czekam na pana.
Na widok Rafflesa, Baxter cofnął się przerażony. Agenci również rzucili się w stronę drzwi. — Sądzili, że Raffles wyciągnie rewolwer i będzie strzelał.
— Uspokójcie się panowie — rzekł Raffles. — Powtarzam raz jeszcze, że na was czekałem.
— Póki żyję nie widziałem podobnej bezczelności — zawołał Geiss. — Ten człowiek ignoruje pana, inspektorze. Załóżcie mu szybko kajdanki na ręce. Co za szczęście, że udało go się wreszcie schwytać.
Raffles zaśmiał się i spokojnie strząsnął popiół ze swego papierosa.
— Byłoby o wiele właściwiej, panie Geiss, gdyby zechciał pan te słowa zastosować do siebie
Geiss zbladł, co nie uszło uwagi Baxtera. Ponieważ na zasadzie swych poprzednich doświadczeń wiedział dokładnie że Raffles w sposób złośliwy zwraca się jedynie do przestępców, z prawdziwą ciekawością czekał co z tego dalej wyniknie.
— Nie pozwalaj sobie pan na żadne bezczelności w stosunku do mnie! — zawołał Geiss...
Twarz jego stała się fioletowa. Raffles stał spokojnie jak wykuty z marmuru. Odrzucił niedopałek i zapalił nowego, papierosa.
— Nadeszła godzina, abym mógł zdemaskować pana przed inspektorem Baxterem — rzekł. Dziesięć lat temu ten człowiek, którego widzi pan przed sobą, ten rzekomy prezes banku — pozbawił mnie fortuny, wynoszącej przeszło cztery i pół miliona funtów szterlingów. Cyfra ta się zgadza? — zwrócił się do Geissa.
Geiss potrząsnął przecząco głową.
— To fałsz, panowie — zawołał. — Ten człowiek kłamie. Ja go nie znam!
Raffles sięgnął ręką do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki i wyciągnął z niej świstek papieru podpisany przez bankiera.
— To zaświadczenie dostałem przecież od pana? Czyżby i ono było sfałszowane?
— Prawdopodobnie... Nie wiem o czym pan mówi. Ja nie podpisywałem żadnego dokumentu.
— Zechcą panowie wysłuchać jego treści: „Zaświadczam niniejszym, że wprowadziłem lorda Listera do banku Lincolna i poleciłem mu ukraść złożone tam depozyty. Zobowiązuję się podzielić się z nim do połowy łupem.
Charles Geiss, alias Stein.“
Raffles skończywszy czytanie listu wręczył papierek inspektorowi.
Geiss pobladł tak silnie, że zwróciło to ogólną uwagę. Oparł się o ścianę, aby nie upaść.
— W jakim celu kradł pan miliony, znajdujące się w banku Lincolna? — zwrócił się Baxter z zapytaniem do Rafflesa.
— Musiałem to zrobić — odparł Raffles. — Gdybym tego nie zrobił, ten człowiek wraz ze swym wspólnikiem, popełniliby kradzież i miliony przepadłyby na zawsze. Sam pan widzi zresztą, panie inspektorze, że zabrałem pieniądze tylko po to, aby je zwrócić prawym właścicielom. Oto pokwitowania z odbioru depozytów. Moja rola jest skończona. Żegnam panów!
Szybko, jak błyskawica, Raffles otworzył znajdujące się za nim drzwi. Zanim Baxter zorierntował się w sytuacji Tajemniczy Nieznajomy zamknął drzwi na klucz i zniknął.
— Łapać złodzieja! — zawołał Geiss.
— Słusznie — rzekł Baxter. — Musimy zatrzymać złodzieja. W myśl obowiązujących nas ustaw, aresztuję pana, panie Geiss — alias Stein. Pan jest złodziejem, a nie Raffles!
Na znak inspektora dwóch policjantów rzuciło się, aby Geissowi nałożyć na ręce kajdanki. Nie zdążyli jednak. Geiss wyciągnął z kieszeni rewolwer, przyłożył go sobie do skroni i pociągnął za cyngiel. Geiss osunął się na ziemię.
Charley Brand skorzystał z zamieszania, i również zniknął. Nikt nie zauważył jego wyjścia. W godzinę później siedział wraz ze swym przyjacielem w jego gabinecie i opowiedział mu o tragicznym końcu bankiera.
Raffles znów stał się przedmiotem powszechnego podziwu. Jeden jedyny człowiek nienawidził go śmiertelnie. Ukryty w mieszkaniu swego wspólnika, Mc Intosh głowił się nad wynalezieniem sposobu odzyskania utraconego skarbu, który wykradł mu Tajemniczy Nieznajomy.
Z gazet dowiedział się o śmierci swego towarzysza. Ponieważ posiadał testament Geissa, w którym ten ustanowił go jedynym spadkobiercą, uważał się już za właściciela jego willi. Mimo to, z braku płynnej gotówki, musiał nazajutrz sprzedać kilka cennych obrazów. Zapłacił służbie z uzyskanych w ten sposób pieniędzy i zwolnił ją. Zatrzymał tylko szofera.
Oddawna znał już pewien bar, położony na Strandzie. Barman był jego exkolegą szkolnym. Udał się do niego.
— Tomie, — rzekł do człowieka herkulesowej budowy stojącego za barem. Musisz mi przyjść z pomocą.
Barman przysłonił sobie oburącz oczy.
— Czy to ty, Yimmy Patt?
Jimmy Patt — było to prawdziwe nazwisko Mc Intosha.
— Jak widzisz — rzekł Mc Intosh.
— Na biadelskie rogi! Skąd się tu wziąłeś?
Długo trzebaby opowiadać. Po ucieczce z więzienia ukrywałem się w puszczy.
Błądziłem tak przez kilka tygodni, przymierając z głodu i pragnienia, gdy nagle spotkałem mego dawnego wspólnika. Przyjął mnie i ukrył u siebie. Wraz z nim wróciłem do Anglii. Nie chciał mnie słuchać i wpadł. W chwili, gdy policja go nakryła, wpakował sobie kulę w łeb.
— Czyżby? Czy to ten sam, co...
Tom zawahał się.
— Tak, to ten sam, o którym myślisz. Mister Geiss, alias Stein. Dawniej nazywał się Short Leg.
— Ale, Tomie, przychodzę do ciebie obecnie; w ważnej sprawie. — Czy pamiętasz starego bankiera Burnsa? — zapytał Mc Intosh cicho.
— Oczywiście! Pamiętam.
— Skradłem temu staremu bankierowi półtora miliona — ciągnął dalej Mc Intosh. — Pieniądze i papiery wartościowe ukryłem na małej wysepce, położonej w pobliżu Islandii. Nigdy w życiu nie przypuszczałbym, że ktoś zdoła odnaleźć mój skarb. Niech go diabli wezmą, tego łotra!