Strona:PL Lord Lister -44- Fałszywy bankier.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ła porządek. Wszyscy ci ludzie trzymali w ręce koperty. Po upływie pół godziny drzwi domu, pod którym stali otwarły się i ukazał się w nich Charley Brand. Na widok tłumów rozłożył ręce.
— Powoli — powoli — rzekł. — Jeden po drugim. — Wszyscy otrzymają pieniądze. Nikt nie straci and grosza.
Pierwszą wpuścił jakąś starą kobiecinkę.
Dom robił wrażenie niezamieszkałego. Tylko jeden pokój był otwarty. Za olbrzymim stołem siedział Raffles, Tajemniczy Nieznajomy, trzymając przed sobą listę depozytariuszy banku Lincolna.
— Pani nazwisko? — zapytał starej kobiety.
— Jenny Gross — odparła drżącym głosem.
— Ile wynosi pani depozyt?
Siedemdziesiąt funtów sterlingów. Przez całych trzydzieści lat mego życia zdołałam zebrać tylko tę sumę. To na mój pogrzeb. Nie chciałam być pochowana jak żebraczka.
Raffles otworzył rejestr i sprawdził dane Następnie wypełnił druczek, wypłacił siedemdziesiąt funtów i rzekł:
— Proszę podpisać kwit.
Stara drżącą ręką nakreśliła swe nazwisko i włożyła pieniądze do zniszczonego woreczka.
— Niech Bóg panu błogosławi, mój dobry panie — rzekła.
Gdy wyszła z domu otoczyło ją grono ciekawych, zasypując pytaniami czy otrzymała pieniądze. Na wieść o tym, że oddano jej pełną sumę, twarze wszystkich rozpromieniły się.
Gdy prawie połowa interesantów została już załatwiona, na ulicy rozległy się wołania, sprzedawców gazet: „Kradzież milionów w Lincoln Banku“.
Ludzie stojący przed domem zadrżeli. — Skradziono przecież ich pieniądze, owoc ich pracy. — Mimo to Tajemniczy Nieznajomy zwracał wszystko co do grosza. Wypłaty trwały już przeszło godzinę. Teraz nadeszła kolej na tych ludzi, którzy z opóźnieniem otrzymali list Rafflesa. W międzyczasie zjawili się również reporterzy i detektywi. Rozeszły się wieści, że na ulicy Balfoura jakiś nieznany filantrop zwraca biedakom pieniądze, które zostały skradzione w nocy z banku Lincolna. Dziennikarze spieszyli, aby sprawdzić tę pogłoskę. Na próżno jednak starali się przedostać do środka. Charley Brand był bezwględny i wpuszczał tylko tych, którzy mogli się wylegitymować otrzymanym listem
W tym samym czasie mister Geiss udał się do banku Lincolna. Wiadomość o kradzieży przeniknęła również do personelu, budząc wszędzie zrozumiałe zdenerwowanie.
Strażnika znaleziono związanego w biurze pierwszego prokurenta. Oświadczył on, że właśnie prokurent dokonał napadu. Wieść ta wywarła na inspektorze Baxterze piorunujące wrażenie.
— Raffles! — jęknął — Raffles! Ten człowiek stanie się przyczyną mojej zguby. Wystarczyło wyciągnąć rękę, aby go schwytać. Zamiast tego... Dość, boję się że oszaleje!...
Wraz z dwunastu agentami udał się do banku Lincolna i wszedł prosto do gabinetu Geissa. Zastał go tak przybitego, że nawet wejście policji nie zdołało wywrzeć na nam wrażenia.
— Gdzie mieszka pański prokurent banku? — zapytał inspektor.
Ashbury Parku. — Posyłałem już po niego, ale nie było go w domu.
— To zupełnie zrozumiałe. Byliby głupi, gdyby chciał się ukrywać w swym własnym mieszkaniu. Na zasadzie jakich referencji zaangażował pan tego człowieka
— Pokazał mi wspaniałe świadectwa i ponadto złożył tytułem kaucji kilka tysięcy funtów.
— Czy przynajmniej zostawił tę kaucję?
— Nie. Wszystko zabrał. Nie zostawił ani pensa.
— Dziwna historia! Po raz pierwszy spotykam się z podobnym wypadkiem.
— Tak to niesłychane...
— Co zrobi pan, gdy depozytariusze zgłoszą się po swe pieniądze? Czy zastanawiał się pan nad tym?
— Nie. Nie jesteśmy w stanie wypłacić najmniejszego odszkodowania.
— Biedni ludzie! Źle wyszli na okazanym zaufaniu — odparł z żalem.
— Dziwię się, że dotąd nikt się jeszcze nie zgłosił — rzekł Baxter. —
— Rzeczywiście... Kiedym przechodził ulicą, sprzedawcy gazet krzyczeli głośno o popełnionej kradzieży w Lincoln Banku.
W tej chwili Marholm wbiegł do gabinetu.
— Panie dyrektorze — wołał od progu. — Stała się rzecz niesłychana! W tej chwili doniósł mi wywiadowca Szulc, że wszystkie zabrane wkłady zostały zwrócone depozytariuszom Banku Lincolna.
— Czyście zwariowali? — zawołał Baxter. —
— Mam nadzieję, że nie — odparł Marholm. —
— Raffles! — westchnął mister Geiss.
— Dźwięk tego nazwiska zeelektryzował obywuch policjantów.
— Ca pan mówi? — zapytał Baxter, rzucając się ku niemu.
— Mówię — odparł Geiss — że to Raffles dokonał kradzieży milionów...
— Wczoraj uważał pan całą tę sprawę za żart. Przyznaję, że mój sekretarz Marholm był również tego samego zdania. Nagle dziś okazuje się, że czcigodny sir John Govern jest znanym włamywaczem londyńskim Rafflesem... Przyślijcie mi tutaj detektywa Szulca.
Marholm wprowadził swego kolegę i Baxter polecił mu opowiedzieć dokładnie co wie w sprawie zwrotu pieniędzy; gdy detektyw skończył raport, Baxter oświadczył:
— Dochodzi południe.... Od godziny wiadomość o kradzieży w banku Lincolna obiegła całe miasto. Jak dotąd nie zgłosił się tutaj ani jeden z wierzycieli. Czyżby istotnie historia o zwracaniu depozytów była prawdziwa? Chodźmy na ulicę Balfoura, aby się przekonać.
Mister Geiss nie ruszył się z miejsca.
— Pan jest przede wszytkim zainteresowany w tym, co się tu dzieje — rzekł do niego Baxter. — Sądzę, że zechce nam pan towarzyszyć?
— To się rozumie samo przez się — odparł Geiss.
Inspektor wyszedł z banku w towarzystwie agentów i Geissa. Zdaleka spostrzegli na ulicy Balfoura tłum ludzi. Nie bez trudności inspektor oraz agenci przedarli się przez zbiegowisko. — Przyjął ich Charley Brand i wprowadził do pokoju, w którym urzędował Raffles.
Raffles zajęty był właśnie wypłacaniem ostatnich zwrotów.
— Oto Raffles — zawołał Geiss — wskazując ręką na Tajemniczego Nieznajomego. — Zaaresztujcie go czym prędzej.
Raffles stał tuż obok stołu. Nosił na sobie elegancki smoking. Jedną rękę włożył do kieszeni