Strona:PL Lord Lister -43- Rycerze cnoty.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wysłuchajmy do końca sztuki i chodźmy razem na kolację.
Zamilkli na chwilę. Miss Raabe nachyliła się nad swą przyjciółką.
— Powiedz mi, czyś miała kiedyś do czynienia z chińczykami?
— Nie. A ty?
— Chciałabym bardzo poznać jednego z nich.
— Przestańcie żartować! — zawołał Harper. — Mam wrażenie, że nie zwracacie już na mnie najmnijszej uwagi. Odkąd dostałaś ode mnie pieniądze uważasz, że nie jestem ci więcej potrzebny.
— Ba — odparta śmiejąc się miss Raabe. — Cóż znaczy głupi tysiąc funtów? W zeszłym roku miałam przyjaciela, który zabrał mnie z sobą do Nicei i Monte Carlo. Oddał mi cały swój majątek.
— Cóż się z nim stało?
— To samo, co z mymi pieniędzmi. Przepadł. Mam wrażenie, że dziś jest kelnerem w jakieś amerykańskiej restauracji. Teraz nie byłabym taka głupia. Nie dopuściłabym do tego, aby pieniądze rozpłynęły mi się między palcami. Kiedy będę miała odłożonych dziesięć tysięcy funtów, osiedlę się w moim majątku i będę tam żyła jak wielka pani.
— Well — zgodził się bankier. — Będziesz je szybko miała, te twoje dziesięć tysięcy. Ode mnie samego otrzymałaś w krótkim czasie siedem tysięcy funtów.
— Siedem tysięcy? — jęknął Baxter. — Ależ to majątek.
— Nie przesadzajmy — zaśmiała się dziewczyna. — Od czegóż jest on bankierem?
— Wspaniała czwórka szepnął Charley Brand do ucha swego przyjaciela. —
Raffles kiwnął potakująco głową.
Gdy wyszli z teatru Tajemniczy Nieznajomy ujął Charleya pod ramię i rzekł:
— Uważam mój drogi, że należałoby oddać przysługę społeczeństwu przez ujawnienie kim są ludzie, stojący na czele Towarzystwa dla Podniesienia Poziomu Moralności... Należałoby je zniszczyć. Goddam. Popracuję nad tym z przyjemnością... Zobaczysz...
Po kolacji wrócili do willi barana. W chwili, gdy udawali się już na spoczynek, Tajemniczy Nieznajomy rzekł do Charleya:
— Mam wspaniały pomysł. Mam zamiar przez pewien okres czasu, pokazywać się w Londynie tylko w mej chińskiej postaci. Nie zapominaj, że odtąd będę się nazywał Su-Ki-Bit-Vang. —

Su-Ki-Bit-Vang w Szafie

Rankiem następnego dnia urzędnik wręczył bankierowi Herperowi, siedzącemu w swym biurze na Regent Street, kartę wizytową.
— Su-Ki-Bit-Vang — odczytał bankier z trudem. —
Nazwisko to przywiodło mu na pamięć wspomnienie chińczyka, który poprzedniego wieczora siedział obok niego w loży teatru. Jednocześnie w sercu jego odezwało się uczucie zazdrości: przypomniał sobie, że jego kochanka miss Raabe zanadto interesowała się Mongołem.
Zawahał się przez chwilę. Przyjąć dziwnego gościa, czy też nie? Zdecydował wreszcie, że go przyjmie.
— Su-Ki-Bit-Vang — rzekł chińczyk, przedstawiając się Herperowi. — Mówił jeszcze bardziej nosowo, niż wczoraj.
— Przybyłem niedawno z Pekinu... —
Bankier zmarszczył brwi i obrzucił gościa niezbyt zachęcającym sparzeniem.
Był to ten sam chińczyk, który zdenerwował go wczoraj w teatrze.
— Czego pan chce ode mnie? — zapytał krótko. — Jest to pora, w której zazwyczaj udaję się na giełdę i mam bardzo niewiele czasu.
— O to nic nie szkodzi — rzekł łagodnie chińczyk. — U nas w Pekinie podczas posiedzeń giełdy nic nie robimy. W ten sposób pozostaje nam dużo czasu do pracy.
— Być może — odparł Harper podrażnionym tonem. — Natomiast, my w Londynie, mamy bardzo mało czasu. Proszę powiedzieć krótko czego pan sobie życzy?
Syn Nieba ukłonił się nisko.
— Dowiedziałem się, że pan jest prezesem pięknego towarzystwa wysokiej moralności. Chcę pana prosić, aby mnie pan zapisał na zagranicznego członka tego towarzystwa.
— W tej sprwie musi się pan zwrócić do wice-prezesa — odparł Harper złośliwie.
— Well. Jak się nazywa wice-prezes?
— Inspektor Baxter, ze Scotland Yardu.
— Dziękuję... Ale ja nie znam adresu tego gentlemana. Czy mogę otrzymać od pana list polecający do niego?
Harper szczęśliwy z wynalezienia pretekstu, który pozwolił mu pozbyć się natręta, wypisał na kopercie adres Baxtera, dołączył do niej kilka słów, w których prosił inspektora, o udzielenie chińczykowi zaproszenia na najbliższe posiedzenie w „Cecil Hotelu“.
Chińczyk pożegnał się ceremonialnie. Harper, pozbywszy się gościa, udał się na giełdę. Od pewnego czasu oddawał się spekulacji i grał na giełdzie na wielkie sumy. Starał się w ten sposób zapełnić luki w kasie wywołane jego wystawnym trybem życia i nierozumną gospodarka.
Chińczyk, natomiast, poszedł do głównej kwatery policji. Baxter przed chwilą wrócił do Biura. Ponieważ poprzednią noc spędził na hulankach bolała go mocno głowa. Starał się wyładować swój zły humor na Marholmie.
— Przepraszam panie inspektorze — odezwał się nagle dyżurny policjant. — Jakiś chińczyk chce się z panem widzieć.
— Chińczyk? Czego on chce?
— Wprowadźcie go — rozkazał Baxter.
Chińczyk, wprowadzony do gabinetu inspektora ukłonił się trzykrotnie. Następnie odezwał się swym kwiecistym językiem.
— Cóż widzę? Widzę słońce i jestem bezbrzeżnie szczęśliwy, z faktu, że znalazłem się przed obliczem najwyższego mandaryna policji londyńskiej.
— Cóż znaczą te wszystkie głupstwa — rzekł Marholm, spoglądając uważnie na gościa.
Zdawało mu się, że chińczyk przypomina mu kogoś ze znajomych. Napróżno jednak głowił się, nie mógł przypomnieć sobie kogo.
Baxter również poznał chińczyka. Szampan wypity w nocy zmącił całkowicie jego myśli.
— Musiałem pana gdzieś widzieć, panie... panie...
— Su-Ki-Bit-Vang z Pekinu.
— Trzeba mieć długi język, żeby wymówić to nazwisko.
Marholm starał się kilkakrotnie powtórzyć cudaczne nazwisko.