Strona:PL Lord Lister -42- Odzyskane dziedzictwo.pdf/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech pan poczeka chwilę — rzekł Rogers. — Zaraz po nie pójdę. Proszę niech pan siada. Wracam natychmiast.
Sekretarz znikł. Mieszkał w tym samym domu, co adwokat. Szkot słyszał trzaśnięcie drzwiami. W jednej chwili przeobraził się w innego człowieka. Kulawy i niezdarny nagle wykazał jakąś kocią zręczność.
W dwóch skokach zbliżył się do wielkiej zasuwanej szafy. Z rąk jego opadły olbrzymie, zniekształcające dłonie, rękawiczki. Dłonie te były dziwnie szczupłe i silne. Białe i wypielęgnowane. Wprawne palce poczęły obmacywać kasę, zamki i bez trudu można było spostrzec, że nieznajomy do otworów zamków wkłada żółtawy kluczyk.
— Wspaniała robota — szepnął do siebie. — Arcydzieło fabryki Armstronga. Podwójne zamki najnowszego systemu. Dam sobie jednak radę z tymi przeszkodami.
Nagle odskoczył i usiadł na swym krześle w poprzedniej postawie. Gdy Rogers wszedł do pokoju Szkot wyglądał na pogrążonego w ponurych myślach.

Klejnot Szkota

— Oto pieniądze — rzekł sekretarz, wręczając nieznajomemu pięć banknotów. Obejrzałem jeszcze raz klejnot i prawie żałuję mej decyzji. Może mi pan być wdzięczny za te pieniądze.
Szkot włożył pieniądze do kieszeni. Uczynił to dziwnie niezręcznie, wypróżniwszy uprzednio jej zawartość. Przy tej okazji zjawiły się na stole rozmaite pudełka i paczuszki. Nieznajomy niezręcznie chował je kolejno do kieszeni, lecz w trakcie tej manipulacji jedno z pudełek otwarło się. Rogers ujrzał w nim diamenty. Spostrzegł, że były najczystszej wody.
— Widzę, że ma pan jeszcze inne rzeczy?
Twarz jego przybrała wyraz chciwości.
— Nie twierdziłem bynajmniej, że to, co panu pokazałem stanowi cały mój majątek — odparł Szkot. — Ale te klejnoty nie stanowią mojej wyłącznej własności. Inni członkowie rodziny mają również do nich pewne prawa. I nie wiem, czy wszystko zostanie sprzedane. Muszę otaksować te klejnoty i po tem dopiero reszta się wypowie co do sprzedaży. Mam zamiar właśnie pójść do jubilera.
— Niech mi pan pokaże co pan ma w kieszeni — rzekł Rogers, usiłując z trudem opanować swe wzruszenie.
— Czy chciałby pan uczynić z nich również prezent dla swojej narzeczonej — zapytał nieznajomy. — Klejnot, który panu sprzedałem stanowił moją osobistą własność i mogłem nim dysponować. Te rzeczy zaś nie należą do mnie...
— W każdym razie może mi je pan pokazać — zawołał Rogers nie panując dłużej nad sobą. Moglibyśmy zawrzeć nową tranzakcję. Niech mi je pan pokaże... Cóż to, czy uważa mnie pan za człowieka pozbawionego środków.
W tej samej chwili drzwi od gabinetu adwokata otwarły się i stanął w nich sir Cambell. Twarz jego była śmiertelnie blada, oczy mrugały nerwowo. Rzucił przelotne spojrzenie na nieznajomego, który usiadł skromnie.
— Mister Roggers — rzekł zwracając się do sekretarza. — Chciałbym z panem pomówić, idzie o pewną, sprawę wyjątkowej doniosłości. Chciałbym, aby mi pan poświęcił cały swój czas. Czy mnie pan rozumie?
Rogers uśmiechnął się kwaśno.
— Jestem do pańskiej dyspozycji — rzekł. — Tylko jedna mała chwileczka: muszę skończyć rozmowę z tym panem.
— Zgoda — odparł — Campbell. — Nie mogę dłużej czekać.
Rogers zwrócił się do nieznajomego i ujął go pod ramię.
— Przeszkodzono nam — szepnął. — Niech pan wróci dziś wieczorem.
— Dobrze... O której godzinie?
— Trochę po szóstej. Biuro wprawdzie będzie już zamknięte, ale chciałbym, żeby pan został dłużej. Musi mi pan podać nazwisko i odpowiedzieć na pewne pytania. Niech pan przyjdzie i poczeka na mnie w przedpokoju.
Mężczyzna zgodził się i wyszedł do sąsiedniego pokoju, służącego za poczekalnię.
Rogers wściekał się w duchu na Campbella. — Mimo to słuchał go uważnie. Campbell wręczył mu wygniecioną depeszę.
— Co takiego? — zawołał sekretarz z przerażeniem w głosie. — Czyżby groziło mi to utratą moich pieniędzy? Owoc mojej pracy miałby mi zostać bezpowrotnie zabrany.
— Zależy to w zupełności od pana — odparł zimno Campbell. — Tylko bez jęków. Nie doprowadzi to nas do niczego. Pański szanowny szef dość mi napłakał się przed chwilą, teraz nadeszła pora działania. Ma pan okazję popisać się swoim sprytem. Posłuchjcie mnie Rogers: zna pan swego patrona. Nie mogę mu brać tego za złe, gdyż powinienem był od początku liczyć się z jego charakterem. Teraz on umywa ręce i wszystko zwala na pana. Wiem, co pan potrafi. Niech pan nie przeczy Rogers, znam kulisy pańskiej egzystencji. Wiem, że jest pan w stosunkach z pewnymi ludźmi, którzy...
Szeptem dokończył rozpoczęte zdanie.
— Milcz pan na miłość Boga — rzekł mu Rogers, blady jak śmierć.
Rozejrzał się dokoła i z przerażeniem rzucił się do drzwi, prowadzących do poczekalni. W drugim końcu pokoju siedział Szkot. Zaledwie jednak Rogers uspokojony wrócił do swego klienta, Szkot zajął znów swe stanowisko pod drzwiami.
— Co robić? — zapytał Rogers. — Pod żadnym pozorem nie chcę stracić moich pieniędzy.
— Istnieje jeden, tylko na to sposób. Wysłuchaj mnie pan uważnie. Dziedzic Woodhausu nie powinien pod żadnym pozorem wrócić do Anglii. Musimy go unieszkodliwić.
— To niemożliwe — odparł sekretarz. — Czy domaga się pan tego ode mnie? Za kogo mnie pan bierze?
— Nie odbiegajmy od tematu — przerwał Campbell, — Jest pan w kontakcie z ludźmi, którzy potrafiliby przeszkodzić przybyciu mego kuzyna do Anglii. Daję panu pięć tysięcy funtów... Podwajam sumę!
— Niemożliwe — powtórzył Rogers. — Oferta Campbella zapaliła jednak w jego oczach niezdrowe błyski.
— Przyrzekam panu piętnaście tysięcy funtów — rzekł młody człowiek. — Sumę przekraczającą trzykrotnie wysokość pańskiej należności. Biorę nadto na siebie wynagrodzenie ludzi, którzy podejmą się przeszkodzić memu kuzynowi w po-