Strona:PL Lord Lister -42- Odzyskane dziedzictwo.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

netę za każdym razem, kiedy pan łamie prawo, miałbym obecnie pełne kieszenie.
— Ani słowa więcej — przerwał mu Windham. — Zabraniam panu odzywania się do mnie w podobny sposób. Chciałbym zobaczyć kogoś, ktoby w West City odważył się wystąpić z podobnymi zarzutami. Znam oczywiście prawo na wylot.
— I nagina pan je tak., jak to panu wygodnie. Człowiek o pańskim talencie potrafi nadać każdemu artykułowi sto odmiennych interpretacyj. Iluż klientów odesłał pan do domu z dobrymi radami! Ale wróćmy do naszej sprawy. Ma pan do wyboru dwie drogi: albo mi pomóc, abym stał się panem Woodhausu, a wówczas otrzyma pan cały swój kapitał z procentami, albo też opuścić mnie i pożegnać się na zawsze ze swymi pieniędzmi.
Adwokat żachnął się.
— Nie mam zamiaru podjąć się tej sprawy — rzekł, akcentując każde słowo. — Pan mnie do tego nie namówi.
— Jak pan sobie życzy — rzekł młodzieniec, wstając z miejsca. — Traci pan całe swoje pieniądze. Zdaje pan sobie chyba sprawę, jaka jest wysokość wierzytelności pańskich i pańskiego sekretarza.
Zwrócił się w stronę drzwi. Stojąc w progu jeszcze raz spojrzał na adwokata.
— Obstaje więc pan przy swoim? — zapytał z ręką na klamce. — Niechże i tak będzie. Nie będę jedynym poszkodowanym.
— Niech się pan zatrzyma — zawołał Windham. — Nie chcę, aby imię moje było wmieszane w tę sprawę. Noszę uczciwe nazwisko. Pomówcie jednak z Fredem Rogersem. Ja mam swoją opinię. Fred Rogers być może da wam jakąś radę. Proszę tylko o jedno, abyście nie zawiadamiali mnie o rezultacie. Nic nie chcę o tym wiedzieć. Jeśli Rogers okaże się zbyt słabym, trzeba będzie pozostawić sprawy własnemu losowi.
Twarz sir Campbella rozjaśniła się.
— Nareszcie jakaś rada. — Wychodząc z gabinetu wstąpił do sąsiedniego pokoju. Było to biuro sekretarza Windhama, Freda Rogersa. — Gdy zaledwie chwilę temu Campbell przeszedł przez pokój udając się do kancelarii, Fred Rogers zdziwił się w pierwszej chwili, poczym przystąpił spokojnie do studiowania akt. Sekretarz od czasu do czasu zerkał na drzwi, wiodące do biura szefa. W pewnej chwili wstał, uchylił drzwi i zajrzał do środka.
Pomocnik jego podniósł głowę.
— Czy czytał pan w gazetach o ostatnim wyczynie Rafflesa — zapytał pomocnik. Podobno znów wpadła mu w ręce jakaś zawrotna suma.
— Czytałem — odparł sekretarz zajęty podsłuchiwaniem pod drzwiami.
W tej chwili otwarły się drzwi, wiodące z korytarza. Jakiś człowiek, kulejąc lekko, podszedł do sekretarza. Nowoprzybyły był mężczyzną w średnim wieku, o gęstej siwiejącej brodzie. Niezbyt porządna fryzura i zlekka wytarte ubranie nie świadczyło o wielkiej wytworności gościa.
— Czego pan sobie życzy — zapytał Rogers, przyglądając mu się uważnie — jak gdyby chciał zbadać, czy ma do czynienia z klientem, czy z żebrakiem.
— Mister Windham jest niewątpliwie zajęty — zapytał nieznajomy ochrypłym głosem.
— Bardzo zajęty — odparł Rogers. — Bardzo żałuję, ale mecenas nie ma teraz chwiili czasu.
— Wielka szkoda — odparł mężczyzna. — Chodzi o sprawę dość ciekawą, z której wyniknie długi proces. W grę wchodzą interesy pewnej rodziny.
— Jeśli tak — odparł sekretarz, mógłby pan wypełnić pewne formalności i wpłacić natychmiast zaliczkę. Jest pan prawdopodobnie przygotowany na to, że wstępne koszta wyniosą kilkaset funtów sterlingów.
Sekretarz spojrzał na niego badawczo.
— Nie mam płynnej gotówki — odparł przybyły.
— Czego więc pan od nas chce — zawołał Rogers. — Niech się pan zwróci do jakiegoś świeżo upieczonego adwokata, a nie zawraca głowy najbardziej wziętemu prawnikowi w mieście. Czy sądzi pan, że weźmiemy na siebie ryzyko procesu.
— Ależ niech mi pan pozwoli skończyć zdanie — odparł gość, wyciągając z kieszeni małą paczkę. — Przybywam z północnej Szkocji i zamiast pieniędzy przywiozłem ze sobą malutkie cacko, które od długiego szeregu lat stanowi własność mojej rodziny. Chcę je sprzedać. Powiedziano mi, że mogę za nie otrzymać dobrą cenę.
— Tu nie lombard — zawołał Rogers. — Niech pan w każdym razie pokaże mi ten gracik. Mógłbym panu wskazać, gdzie będzie go pan mógł sprzedać korzystnie dla siebie.
Rogers nie spuszczał wzroku z paczki, którą Szkot rozwiązywał powoli. Zauważył, że i pomocnik jego miał oczy zwrócone w tym samym kierunku.
— Przypomniałem sobie, Smyth, że masz do załatwienia w mieście pewną sprawę — rzekł. — Zanieś prędko ten list na pocztę.
Pomocnik skwapliwie skorzystał z okazji ulotnienia się z biura. Wziął list, włożył kapelusz na głowę i uciekł.
Rogers zabrał się do oglądania przedmiotu, przyniesionego przez nieznajomego.
— Skąd pan do tego klejnotu — zapytał.
— Powiedziałem już panu, że to mój klejnot rodzinny.
— Trudno mi w to uwierzyć — zaoponował Rogers. — Klejnot wygląda zupełnie nowocześnie i posiada znaczną wartość...
Spojrzał uważnie na nieznajomego.
— Tutaj w Londynie od pierwszego wejrzenia poznają przybysza z prowincji. Niewątpliwie padnie pan ofiarą jakiegoś oszusta. Powiem panu jedno: mam zamiar się ożenić i mógłbym ewentualnie kupić ten klejnot dla mojej narzeczonej. Zapłacę panu więcej niż da panu lichwiarz. Za te pieniądze będzie pan mógł rozpocząć pański proces.
Szkot ukłonił się niezgrabnie. Nie zauważył błysku tryumfu, który pojawił się nagle w oczach Rogersa i zgasł szybko.
— Niewątpliwie... — powtarzał. — Odda mi pan w ten sposób dużą przysługę. Poleci mnie pan swemu patronowi. Chciałbym bardzo, aby sławny adwokat podjął się prowadzenia mojej sprawy. Ile mógłby mi pan dać za ten klejnot?
— Pięćdziesiąt funtów — odparł Rogers z wahaniem.
— Mówiono mi, że posiada on duża wartość.
— Niech więc go pan spróbuje sprzedać innemu.
— Niestety nie znam nikogo. A z pięćdziesięciu funtami można już coś niecoś zrobić. Czy może mi pan dać pieniądze?