Strona:PL Lord Lister -31- W podziemiach Paryża.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeciągu półtora roku. Z chwilą, gdy zaprzestaniemy fabrykowania pieniędzy, będziemy całkiem bezpieczni. Plon zresztą będzie już wówczas bardzo obfity.
W oczach Menuisiera zabłysła chciwość.. Słowa lokatora dźwięczały w jego uszach jak najpiękniejsza muzyka. Oczami wyobraźni widział już złoto, napływające szerokim strumienem do jego kieszeni.
— Ile potrzebuje pan pieniędzy, panie Rapin? — zapytał ochrypłym głosem.
— Malarz spojrzał przeciągle na Menuisiera i odparł:
— Dwa miliony franków.
— Hm! Czy to trochę nie za wiele? — zapytał lichwiarz zaskoczony.
— Jest to suma śmiesznie mała w porównaniu z oczekującymi pana olbrzymimi zyskami — odparł Rapin spokojnie.
— Tak... — Ale po co panu tyle potrzeba? — zapytał Menuisier.
— Nie mam obowiązku zdawania panu z tego sprawy. To moja tajemnica.
Menuisier przestał nalegać.
— Będzie pan miał pieniądze dziś wieczorem — odparł po krótkim namyśle
Rapin podniósł się.
— Zgoda — rzekł. — Będę czekał na pana. — Dziś mamy dwunastego. Dwudziestego drugiego przygotowania moje zostaną ukończone. Rozpocznę druk i dwudziestego dziewiątego otrzyma pan pierwszy transport w ilości przynajmniej pięciuset sztuk.
Menuisier wyszedł.
Wrócił o godzinie siódmej wieczorem i wręczył lokatorowi żądaną sumę.
Rapin przeliczył je niedbale i położył na stole.
— Czy nie chciałby pan zawrzeć piśmiennej umowy? — napomknął nieśmiało Menuisier.
— Bardzo chętnie — odparł lokator.
Usiadł przy stole i napisał w dwóch egzemplarzach umowę pod którą obydwaj położyli swoje podpisy.

Tego samego wieczora bogaty Amerykanin Donald Harrison wezwał starego Komarczewa i jego córkę. Spokojnie jak gdyby chodziło o danie komuś kilku franków, wręczył im miliom franków.
Zdumienie Komarczewa nie miało granic. Z trudem udało mu się wyjąkać kilka słów podziękowania.
Tatiana pochyliła się do ręki dobroczyńcy. Suma ta miała bowiem być zużyta na rzecz Komitetu niesienia pomocy emigrantom rosyjskim.
Harrison podniósł się.
— Nie macie mi za co dziękować — rzekł. — Uczyniłem was wspólnikami interesu, jaki przeprowadziłem we Francji. Wręczona przeze mnie suma stanowi wasz udział w zyskach. Pani zaś, droga Tatiano — dodał, zwracając się do młodej dziewczyny — powinna zachować swe pocałunki dla kogoś innego...
Fala krwi gorącej zalała policzki młodej dziewczyny.
Harrison, mówiąc to, zwrócił się do Mac Allana, który był obecny przy tej rozmowie.
Zapanowało dość kłopotliwe milczenie, które przerwał Harrison.
— Tak, moje dzieci... To się nie da przede mną ukryć. Oddawna odgadłem, jakie uczucie was łączy.
Ujął pod ramię starego Komarczewa i wyszedł z pokoju, zostawiając młodych samym sobie.

Późną nocą Harrison wrócił do pałacyku. Natychmiast udał się do laboratorium, z którego prowadzało przejście do podziemi, i zapalił elektryczne światło.
Przebiegł spojrzeniem pokój, który był bardziej jeszcze pusty, niż w chwili, gdy Raffles zainstalował się u Komarczewów.
Uśmiech błąkał się po wargach Amerykanina.
— Dziś jeszcze przeniosę tu wszystkie przyrządy i maszyny — szepnął. — Rozebrał się i otworzywszy spory kufer, stojący w kącie wyjął z niego poplamione ubranie o dziwacznym kroju i jasną perukę z długimi włosami.
Wówczas rozpoczęła się metamorfoza.
W kilka chwil później Amerykanin Donald Harrison, ubrany zawsze jak z igły, przeobraził się w malarza Rapina — tego samego, który wczoraj otrzymał od Emila Menuisiera dwa miliony franków dla rozpoczęcia fabrykacji fałszywych banknotów.
Raffles, włożył na siebie owe szmatki jedynie dla tego, że uważał je za bardziej odpowiednie do pracy, którą zamierzał wykonać.
Usiadł przy małym stole, służącym mu zamiast biurka i zabrał się do pisania listu. Gdy skończył pisanie, włożył go do koperty i dużymi śmiałymi Merami skreśił na niej adres.
List wsunął do swej kieszeni. Wstał od biurka i zbliżywszy się do kominka nacisnął na ukryty w nim mechanizm. W jednej chwili ukazało się tajne przejście, wiodące do podziemi. Ostrożnie zszedł ze schodków, zamknął za sobą z powrotem drzwi i oświetlając drogę kieszonkową latarką, począł zstępować do podziemi. Tyle razy przebywał już tę drogę, że nie czyniła już ona na nim najmniejszego wrażenia. W dwadzieścia minut przedostał się do pawilonu, znajdującego się na ulicy Bayel.
Tam również otworzył ukryte w murze drzwi za pomocą znanego mu mechanizmu i, zgasiwszy latarkę, wszedł do pokoju.
Malarz Rapin, lokator pana Emila Menuisiera, znajdował się w swej pracowni, gdzie fabrykował fałszywe pieniądze. Z uśmiechem tryumfu rozejrzał się dokoła. Spoglądał na maszynę drukarską, stół z chemikaliami oraz inne przedmioty, które wzbudziły zainteresowanie chciwego lichwiarza. Przedmioty te oddały mu wielką przysługę. Śmiał się po cichu na wspomnienie komedii, odegranej przed kamienicznikiem, komedii, w której wziął na siebie rolę podwójną artysty i fałszerza monet.
Nie miał jednak czasu, aby rozkoszować się swym tryumfem.
Upewniwszy się, że rolety były dobrze zaciągnięte i że nigdzie nie widać było najmniejszej szparki, zapalił znów swą latarkę.
Cisza zalegała dom oraz ogród: nikt go nie śledził.
Tajemniczy Nieznajomy zdjął marynarkę i powiesił ją na gwoździu.
Zabrał się gorliwie do pracy, starając się czynić jak najmniej hałasu. Ostrożnie rozebrał maszynę na części. Praca ta zajęta mu około godziny. Poszczególne części przenosił po cichutku do podziemnego przejścia. Rozejrzał się