Strona:PL Lord Lister -18- Eliksir młodości.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie wywlekać ich na światło dzienne. Powoli Knox począł robić karierę. Dzięki bogatemu małżeństwu uzyskał dostęp do zamożniejszych sfer i zetknął się z arystokracją oraz wyższymi sferami urzędniczymi. Rozpoczął zakrojoną na olbrzymią skalę kampanię reklamową. Jakkolwiek lekarstwa jego od czasu do czasu wyprawiały kogoś na tamten świat, wszystko załatwiało się pocichu i szerokie warstwy publiczności nie miały o tym pojęcia. Uniknął nawet skutków interpelacji w parlamencie, ponieważ zdążył w porę przekupić urzędników Ministerstwa Zdrowia. W ten sposób, opłacając jednych i drugich, doszedł do majątku. Człowiek ten nie posiadał żadnego rachunku bankowego — rozmyślał Marholm. Jeśli Raffles zainteresowałby się jego osobą, doktór Knox mógłby się pożegnać ze swymi pieniędzmi.
Marholm brnął w błocie ciemnej i nieoświetlonej uliczki. Padał ulewny deszcz. Gdzież u licha byli policjanci? — szepnął zdenerwowany. — Po pewnym czasie spotkał trzech agentów, którzy schronili się do jednej z bram przemoczeni do nitki. Byli wściekli, zziębnięci i niezadowoleni. Od kilku godzin mokli tu na deszczu, podczas gdy ich szef, Baxter, zabawiał się z paniami w rzęsiście oświetlonej sali balowej. Uważali, że pilnowanie domu, pełnego gości, nie ma najmniejszego sensu. Park otoczony był wysokim murem, którego powierzchnia obsypana była kawałkami szkła.
— Do diabła! — zaklęli na widok sekretarza Scotland Yardu — czy nie uważacie, Marholm, że całkiem niepotrzebnie warujemy tu na deszczu?
Marholm wzruszył ramionami.
— To poprostu idiotyczne — rzekł drugi z policjantów. — Baxter ma naprawdę wspaniałe pomysły. Wstrętne zajęcie!
— Ilu ludzi jest dziś na służbie w pałacu doktora Knoxa?
— Około dwudziestu...
— Dwudziestu — powtórzył Marholm. — Słuchajcie mnie chłopcy: to wcale nie zadużo. Moris zawiadomi centralę, aby przysłała mi wszystkich ludzi, jakich ma w tej chwili do dyspozycji. Będą mi potrzebni do pilnowania z wszystkich stron mieszkania doktora. Sądząc ze słów Baxtera, powinienem was wszystkich zastać na posterunku. Tymczasem zastałem tylko trzech na Duke Street, nikogo zaś na Wigmore Street. Niechaj wszyscy mają się na baczności. Moris natychmiast po przybyciu posiłków rozstawi ludzi na posterunkach. Wy zaś, Berting i Wesley, pójdziecie ze mną. Oby nam udało się dzisiejsze polowanie!
Moris, doskonały służbista, szybko zabrał się do dzieła. Gwizdnął przeciągle. Odpowiedział mu zdaleka przytłumiony gwizdek. Marholm, widząc, że wszystko idzie sprawnie, wraz z dwoma policjantami skierował się w stronę bramy i wszedł do pałacu. W małej sionce spotkali doktora Redmiela i młodego Knoxa.
— Co nowego? — zapytał.
— Nic — odparli obaj mężczyźni.
— Wróćmy więc na korytarz, prowadzący do gabinetu doktora — rzekł Marholm.
W milczeniu wrócili tą samą drogą, którą szli przed chwilą. Przystanęli wstrzymując oddech. Panowała zupełna cisza.
Dziwne — szepnął Marholm.
— Istotne — dodał Redmiel. — W gabinecie panuje kompletna cisza.
— Nie słychać ani rozmowy, ani odgłosu kroków — rzekł młody Knox. — Wygląda jak gdyby ojciec mój już się położył. Nie wydaje się to jednak prawdopodobne. Czyżby zasnął w fotelu? W pokoju tym nie ma łóżka. Całe szczęście, że wrócił pan z nami, panie Marholm! Co należy teraz czynić?
— Cisza ta jest istotnie niezrozumiała — rzekł doktór Redmiel. — Gdyby doktór Knox pracował jeszcze, musielibyśmy usłyszeć niewątpliwie jakiś choćby najlżejszy szmer. Mam wrażenie, że zrobilibyśmy najlepiej, gdybyśmy przemocą wtargnęli do gabinetu.
— Jestem tego samego zdania — rzekł młody Knox. — Należy jaknajprędzej wyjaśnić tę tajemnicę. Biorę na siebie całą odpowiedzialność. Wejdźmy siłą do gabinetu.
— Zgadzam się — rzekł Marholm. — Ryzykujmy!
W tej samej chwili zbliżył się do drzwi, wyciągnął z kieszeni wytrych i włożył go do zamka. Drzwi otwarły się.
Okrzyk zdumienia i przerażenia wyrwał się z piersi mężczyzn. W pokoju panowały zupełne ciemności. Marholm przekręcił kontakt elektryczny. Spojrzeli na siebie w milczeniu. Doktora Knoxa w pokoju nie było. Na biurku leżały porządnie poukładane papiery.
Gdzież się mógł podziać doktór Knox, sławny lekarz-cudotwórca?
Nie mógł wyjść z pokoju, ponieważ drzwi byty od wewnątrz zamknięte.
— Czy pokój ten nie ma innego wyjścia? zwrócił się Marholm do Ryszarda z zapytaniem.
— Nie... Myślałem już o tym... To niemożliwe... Ten pokój nie ma żadnego innego wyjścia.
— Nic nie rozumiem w takim razie — odparł Marholm.
Doktór Redmiel i obydwaj policjanci spojrzeli na siebie.
— Bądźmy logiczni, panie Ryszardzie, — ciągnął dalej Marholm. — Jeśli pański ojciec nie mógł wyjść z tego gabinetu normalnym wyjściem, należy przyjść do wniosku, że pokój ten ma jakieś drzwi ukryte. Weźmy się więc do poszukiwania.
Pięciu mężczyzn zabrało się ochoczo do roboty, przeszukując cierpliwie centymetr po centymetrze powierzchnię pokoju. Zbadaliśmy ściany, lecz nic nie zdradzało sekretnego przejścia. Marholm oraz Redmiel poczęli się denerwować. W trakcie poszukiwań, Marholm skierował na biurko światło swej latarki. Nagle na samym froncie ujrzał zapisaną kartkę papieru. Chwycił ją z okrzykiem tryumfu. Czterej pozostali podbiegli do niego. Marholm głosem pełnym wściekłości rozpoczął czytanie:

Oszczędźcie sobie daremnego trudu, młodzi ludzie! Nie znajdziecie nas. Jakkolwiek przybyłeś tu w licznej kompanii, drogi Marholmie, i ożywiony jak najlepszymi intencjami, nie zdołasz przeszkodzić lekcji, jakiej mam zamiar udzielić doktorowi-cudotwórcy. Jest to największy oszust, jakiego wydała nasza ziemia, i zasługuje na przykładną karę.
Zechciej przyjąć ode mnie najserdeczniejsze pozdrowienia i nie zapomnij pokłonić się Baxterowi, sławnemu inspektorowi Scotland Yardu, który zajęty jest właśnie spijaniem szampana w sali balowej.
Szczerze panu oddany
John C. Raffles.