Strona:PL Lord Lister -11- Uwięziona.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
10

— Masz najzupełniejszą rację, drogi Charly — rzekł Tajemniczy Nieznajomy — Ale to nie zmienia postaci sprawy. Musimy działać szybko, to wszystko.
Jest nas obecnie czterech, zabiegających o jego zdemaskowanie.
Z tymi słowy zbliżyli się do sąsiedniego domu. Dom ten nosił numer 24, i różnił się od innych na tej ulicy tym, że miał tylko dwa piętra. Był stary i napoły zrujnowany. Niewysoki mur oddzielał go od ogrodu. W głębi tego domu mieściła się niewielka obora, w której ubogi mleczarz trzymał sobie dwie chude krowy; właśnie zajęty był dojeniem swego bydła, gdy zbliżył się do niego Raffles, pytając kto jest właścicielem sąsiedniego ogrodu.
Mleczarz przerwał swe zajęcie:
— Otóż to właśnie — rzekł — Nikt nie wie tego na pewno. Sprawa nie przedstawia się zbyt jasno.
Ogród ten należał od dawna do pana Shayne, właściciela firmy „Robert Shayne i S-ka“. Teraz jednak, gdy go ktoś o to pyta, oświadcza on wszystkim, że od dawna utracił wszelkie do tego ogrodu prawa... Podobno odkupił go od niego bogaty Szkot który tam ustanowił jakiegoś swego rządcę... Gospodarstwo prowadzi temu rządcy stara panna, murzynka.
— Bardzo ciekawe — rzekł Raffles. — Trzeba będzie więc zwrócić się do tego człowieka, aby nam pokazał ten ogród... Być może, że go kupię...
— Niech pan lepiej tego nie próbuje — rzekł mleczarz ze strachem.
Zbliżył się do Rafflesa i zaczął mu szeptać do ucha:
— Ten ogród jest pełen duchów... Co nocy odbywają się tam niesamowite harce. Słabe światełka ukazują się za szczelnie zasuniętymi roletami... Wstaję bardzo wcześnie i widziałem niejedno... Nocą lub wczesnym rankiem rozpaczliwe krzyki dochodzą z głębi domu...
Człowiek zapalił się. Podobno dom ten należał kiedyś do człowieka bez czci i wiary... Jego dusza nie mogąc zaznać spoczynku na tamtym świecie pokutowała właśnie w murach domostwa, które ongiś zamieszkiwał.
Raffles wiedział dobrze, co o tym należało myśleć.
— I rządca znosi bez szemrania te harce? — zapytał.
— Ma widocznie mocny sen... Kiedy się położy spać, nic nie jest w stanie go zbudzić... Pozatym, nie stroni on od butelki, i dlatego słuch jego jest zlekka osłabiony... Kupił sobie dwa silne psy buldogi, i dzięki nim nie obawia się nawet samego diabła.
— Co do mnie — rzekł Raffles — ja również nie obawiam się złych duchów. Uważam całą tę historię za niesłychanie ciekawą... Muszę zbadać, ile w tym wszystkim prawdy...
Człowiek z przerażenia otworzył szeroko oczy i usta.
Raffles zaśmiał się wesoło. Mleczarz istotnie wyglądał przekomicznie.
— Czy ma pan tutaj jakąś drabinę?
— Naturalnie, odparł, biegnąc po drabinę.
Raffles podziękował i oparł ją o mur.
— Wielki Boże! Co pan zamierza robić? Wchodzi pan w paszczę lwa...

— Nie bój się o mnie... Wchodzę najwyżej do niewielkiego ogrodu i to wszystko. Tajemniczy Nieznajomy stał już na drabinie.
— Chodź, Charly — rzekł do czekającego nań sekretarza.
Jednym susem Charly znalazł się tuż obok Rafflesa.
— Świetnie — pochwalił go Tajemniczy Nieznajomy — A teraz możesz zabrać swą drabinę, przyjacielu... Jakiś duch mógłby dostać się po niej do twej obory i wydoić twe krowy...
Człowiek nie zrozumiał żartu. Z przerażeniem spoglądał na dwuch mężczyzn, gotujących się do przesadzenia muru.
— Psy... Złe psy! — krzyknął ze wszystkich sił. — Nie zapominajcie, że psy są w ogrodzie...
— Psy nic nam nie zrobią! Dalej naprzód, Charly!
Z tymi słowy Raffles zeskoczył na miękki piasek ogrodu. Choć mur miał dwa i pół metra wysokości, nie zrobił sobie nic złego.
Charly poszedł za jego przykładem, skacząc prosto w ramiona Rafflesa.
Natychmiast skierowali się w stronę domu.
Nie było tam żadnego podwórka, ponieważ dom ten przeznaczony był dla jednej tylko rodziny. Tuż pod oknami rosły gęste krzaki bzów... Nie były tak wysokie, aby nie można było zajrzeć do wnętrza pokojów, mieszczących się na parterze... Kilka stopni kamiennych prowadziło do uchylonych drzwi wejściowych. Dwa okna były otwarte. Unosiła się z nich para, pochodząca z kuchni... Słychać było wesoły szczęk talerzy i filiżanek...
Na ścieżce rozległy się kroki.
Jak dwa tygrysy, gotowe do skoku, Raffles i Charly skryli się za krzaki.
O kilka kroków od nich pojawił się jakiś człowiek barczysty i wysoki.
Po kamiennych stopniach wszedł do domu. Hałas dochodzący z kuchni zamilkł natychmiast.
— Jakże tam, Sabino? — rzekł donośny męski głos. — Otworzyła w końcu?
— Nie, proszę pana — odparł głos kobiety — Nie daje znaku życia... Przesunęła szafę i nie odpowiada ani na groźby ani na prośby.
Mężczyzna uderzył pięścią w stół kuchenny, aż podskoczyły talerze.
— Sabino! — krzyknął głośno.
Echo tego głosu rozległo się po całym domu.
— Sabino! — powtórzył — Wychłoszczę cię jak Sama i Billa, jeśli Mary nie będzie należała do