Strona:PL Lord Lister -08- Kradzież w wagonie sypialnym.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
11

noc. Jutro poddam ją przesłuchaniu i sam odprowadzę do Sądu.

— Bardzo przepraszam, panie inspektorze, czy pozwoli mi pan asystować przy aresztowaniu? Chciałbym mieć przynajmniej tę jedną satysfakcję.
— Ależ oczywista... Brown, ten pan pójdzie razem z wami!
— Jeszcze jedna prośba: Czy zechce pan rozkazać agentowi aby odebrał również ten nieszczęsny klucz i oddał go mnie? Nie mogę go pozostawić przez noc w niczyich rękach, nawet w ręku policji...
— Ma pan najzupełniejszą rację. Brown wyda panu klucz. Zechce pan tylko zgłosić się jutro rano do Scotlad Yardu celem przesłuchania. A propos Brown, zabierzcie ze sobą trzech agentów, ponieważ ta kobieta może się bronić.
Detektyw opuścił gabinet. Markiz ze łzami w oczach żegnał się z inspektorem policji.
— Uratował pan cały mój majątek, Baxter — rzekł — Zdaje pan sobie chyba sprawę z doniosłości przysługi, którą mi pan wyrządził.
Policja angielska zwykła zawsze działać ze stanowczością i rozumem...
Markiz uścisnął serdecznie dłoń inspektora policji i wyszedł.
Dwa auta ruszyły z szybkością w stronę hotelu Bristol.
W pierwszym z nich siedział markiz z detektywem Brownem, w drugim — trzej agenci policji.
— Drogi mister Brown — rzekł markiz — Przeceniłem swe siły. Zbyt kochałem tę nędzną kobietę, abym mógł teraz być świadkiem jej aresztowania.
Poczekam na pana w tej oto cukierni i poproszę, aby mi pan tam przyniósł klucz.
Brown zgodził się.
Po upływie dziesięciu minut markiz z za szyby cukierni zaobserwował następującą scenę:
Czterech detektywów wyniosło na rękach z hotelu wyrywająca się kobietę i siłą wpakowało ją do stojącego auta. Po chwili do cukierni wszedł Brown:
— Mieliśmy dużo kłopotu z pańska małżonką — rzekł do markiza. — Wyrywała się, jak tygrysica. Musieliśmy wreszcie nałożyć jej kajdanki. Oto klucz; przypuszczam, że jest prawdziwy. Nosi na sobie wyryty numer 77...
— To ten sam — wykrzyknął radośnie markiz — Proszę przyjąć ode mnie sto funtów, jako dowód mej wdzięczności.
Brown z zachwytem schował banknot do kieszeni.
— Dużo kosztowało nas trudu odnalezienie go. Wpadłem wreszcie na świetny pomysł, aby rozpuścić jej wspaniałe włosy. I rzeczywiście: klucz był tam sprytnie ukryty.
— Jest pan niezwykłym detektywem — odparł z podziwem Francuz. — Nic w tym dziwnego: wyszedł pan ze szkoły Baxtera, który potrafi kształtować talenty. Z tymi słowy markiz opuścił kawiarnię i kazał wieźć się na Regent Street do swego mieszkania.
Jakież byłoby zdumienie Baxtera, gdyby mógł wówczas zobaczyć swego markiza, zdejmującego sztuczną brodę i ścierającego ciemną szminkę z twarzy?
Lord Lister zaśmiał się serdecznie.
Pewien był, że wygrał grę.

W podziemiach banku

Podziemia Banku Anglii mają już swą ustaloną sławę. Zabezpieczone przed ogniem, stanowią równocześnie najpewniejsze miejsce, które opiera się zawsze zakusom włamywaczy.
Każdy, kto chce się dostać do znajdujących się tam pancernych schowków, musi najpierw zjechać windą w dół na głębokość czterdziestu stóp. Po wyjściu z windy przechodzi się przez długi korytarz, prowadzący do drzwi skarbca. Tam trzeba złożyć swój podpis w wielkiej księdze, poczem portier wpuszcza przybysza do środka.
Klient pozostaje sam i musi odszukać drzwi swego schowka.
O godzinie dziewiątej rano lord Lister stanął przed drzwiami schowka numer 77.
— Nareszcie — szepnął do siebie.
Znalazł się w malutkim pokoiku, oświetlonym elektrycznością. Mury tego pomieszczenia stanowiły metrowej grubości metalowe bryły. Wzdłuż ścian ciągnęły się szuflady. Powietrze było w schowku wyjątkowo duszne, prawie nie do zniesienia.
— Długobym nie wytrzymał przymusowego tu pobytu — szepnął, gdy zamknęły się za nim ciężkie drzwi. — Gdyby nie brak powietrza, możnaby w takiej niedostępnej twierdzy bronić się przed każdym nieprzyjacielem.
Począł przeszukiwać szufladki. Leżały w nich papiery wartościowe, banknoty i złoto. Na oko ocenił znajdujący się tam majątek na sumę dziesięciu milionów funtów. Lister szukał jednak pewnej koperty. Znalazł ją wreszcie. Włożył ją do kieszeni wraz z banknotami na sumę miliona funtów.
Zamierzał wyjść, gdy nagle do uszu jego doszedł hałas.
Otworzył drzwi, lecz natychmiast zatrzasnął je za sobą z przerażeniem, W odległości dziesięciu kroków znajdował się Baxter, dwunastu policjantów i Adrianna.
— Wychodź łobuzie! — krzyknął Baxter w jego stronę.
Jednocześnie wypalił w kierunku drzwi z rewolweru. Kula odbiła cię od metalowej ściany.