Strona:PL Lord Lister -02- Złodziej kolejowy.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
10

Meyer-Wolf wzdrygnął się z przerażeniem. Kończąc obiad, spostrzegł jednak, że kelnerzy spoglądają nań podejrzliwym wzrokiem. Wygląd gościa nie gwarantował im bynajmniej, że nie mają do czynienia z niebezpiecznym ptaszkiem. Udał się na stację gdzie kupił bilet pierwszej klasy, aby uniknąć niepożądanego towarzystwa w przedziale. Na szczęście, udało mu się znaleźć zupełnie pusty przedział. W chwili odjazdu do przedziału wszedł jakiś człowiek. Śmiertelny strach owładnął Felixem Meyer-Wolfem, gdy w swym współtowarzyszu podróży poznał cudzoziemca, którego wziął początkowo za detektywa banku. Począł przyglądać mu się z nieufnością. Na szczęście twarz nieznajomego nie nosiła na sobie śladów po ospie, ani też nie miał on czarnej szpiczastej brody. Było to pocieszające, ale co do brody, to można ją było łatwo zgolić. Wyobraźnia bankiera widziała już w spokojnym podróżnym niebezpiecznego złodzieja kolejowego. Bankier pragnął pociągnąć za hamulec, ale, niestety, był to wagon starego typu i, aby dostać się do rączki, należało uprzednio otworzyć okno. Zapadała noc i w wagonach zapaliło się światło. Nieznajomy podniósł się i skłoniwszy się uprzejmie bankierowi zapytał grzecznie:
— Czy pozwoli pan przysłonić światło? Mam bardzo wrażliwe oczy.
Bankier zgodził się niechętnie.
— W ciemności łatwiej mu będzie mnie zamordować — pomyślał.
Nieznajomy sciemnił światło i rozsiadł się wygodnie na poduszkach.
— Dziś jest zimniej niż zazwyczaj — rzekł, chcąc nawiązać rozmowę.
Felix Meyer-Wolf kiwnął głową i nie odpowiedział.
— Czy jest pan Niemcem? — zapytał podróżny.
— Pochodzę z Londynu — odparł bankier. Uważał, że dawanie wymijających odpowiedzi jest najwłaściwszą taktyką wobec przypuszczalnego złodzieja.
Postanowił wzbudzić w nim przekonanie, że nie ma przy sobie pieniędzy.
— Jestem przedstawicielem londyńskiej fabryki sukna — ciągnął dalej bankier.
— Wracam do Anglii. Interesy poszły mi kiepsko. Obawiam się, że moja podróż nie pokryje moim szefom kosztów wysłania mnie. Wydałem wszystko co do grosza i wracam zupełnie bez pieniędzy.
Nieznajomy zaśmiał się ironicznie. Śmiech ten uderzył przykro bankiera.
— Czy nie należy pan przypadkiem do konkurencji, że tak cieszy pana moja przygoda?
— Niezupełnie. Jestem agentem podróżującym firmy, wyrabiającej krawaty. A propos, jeśli pan w takich tarapatach, to ciekawym do kogo należy milion, który podniósł pan dzisiaj w banku?
— Kto był w banku? Co pan opowiada? — podniósł w górę ręce Meyer-Wolf ruchem pełnym oburzenia.
— Oczywista. Mam dobrą pamięć. Widziałem pana dzisiaj, gdy realizował pan czek na grubszą sumę.
Nieznajomy zapalił papierosa.
— Nie rozumiem, poco opowiada mi pan nieprawdopodobne historie — ciągnął spokojnie. — ja również mam przy sobie większą sumę pieniędzy i dlatego wsiadłem umyślnie do zajętego przez pana przedziału.
Bankier zadrżał.
— Powtarzam panu, że jest pan w błędzie. Podjąłem coprawda w banku pewną sumę, lecz zużyłem ją na wypłaty, resztę zaś złożyłem u notariusza włoskiego na konto mojej firmy. Nie mam przy sobie ani grosza.
Nieznajomy wybuchnął śmiechem.
— Jest pan przezabawny, opowiada mi pan prawdopodobnie tę historię dlatego, że uważa mnie pan za złodzieja kolejowego, o którym wspominały pisma? Po co to wszystko? Wiem, kim pan jest!
Meyer Wolf zmarszczył brwi.
— Tak, — powtórzył nieznajomy. — Jest pan bankierem z Londynu i nazywa się pan Felix Meyer-Wolf.
— Wielkie nieba! — zawołał bankier, patrząc z przerażeniem na cudzoziemca.
— Wiem o panu więcej — ciągnął spokojnie — kilka dni temu dzienniki donosiły o kradzieży, której dokonał u pana niejaki Raffles. Łupem jego miał być podobno milion funtów szterlingów, należących do pańskich depozytariuszy. Czytałem również w gazetach odpowiedź Rafflesa, stwierdzającą, że w kasie pańskiej nie było ani grosza.
Włosy bankiera Meyera-Wolfa stanęły dęba.
— Nie wiem, o czym pan mówi — odparł bankier. — Nie jestem bankierem z Londynu. Nikt mnie nie okradł i suma, którą podniosłem z banku, nie ma nic wspólnego z łupem włamywacza.
— Cóż pan myśli o ostatnich wypadkach kradzieży kolejowych? — rzekł podróżny, puszczając kłęby dymu ze swego papierosa.
— Nie interesuję się tym — odparł bankier. — W tej samej jednak chwili pobladł tak silnie, że zwróciło to uwagę nieznajomego.
— Czy panu jest niedobrze? — zapytał.
— Istotnie. Trochę tu za gorąco w tym przedziale. Możeby otworzyć okno? — Nieznajomy podniósł się, ale otworzył okno z tej strony, gdzie nie było hamulca.
— Czy nie napiłby się pan koniaku?
— Chce mnie otruć. — pomyślał bankier — Niech Bóg ma mnie w swej opiece!
— Dziękuję — rzekł głośno — zęby mnie bolą.
— Nie rozumiem w takim razie, czemu pan chciał otwierać okna? Nie ma nic zdradliwszego nad przeciągi. A może odrobina chlorofmu? Mam go trochę w walizie.
Bankier uczuł gęsią skórkę. Jasne było dla niego, że nieznajomy chce go uśpić, potem zaś ograbić.
— Dziękuję — rzekł, jąkając się — ja również mam chloroform przy sobie.
Wyjął z kieszeni paczkę i otworzył ją. Słodkawy zapach rozszedł się w powietrzu. Wlał kilka kropli na tamponik z waty i przyłożył go do zęba. Nieznajomy stał tuż obok niego:
— Czy mogę panu pomóc?
Zimny pot oblewał czoło Felixa Meyer-Wolfa. Ciałem jego wstrząsał dreszcz strachu. Czuł, że zbliża się koniec. Chciał za wszelką cenę przedostać się do okna, przy którym znajdował się sygnał alarmowy.
Nieznajomy patrzał nań ze zdziwieniem.
— Znam pana. Jest pan złodziejem kolejowym! rzekł bankier.
— Czego się pan denerwuje? Pan jest wyraźnie chory...
— O nie, — zawołał Felix Meyer-Wolf. — Jestem zdrów jak tur i oprócz tego mam rewolwer w każdej kieszeni. Uprawiam to samo rzemiosło, co i pan, zakomunikuj to sobie! Jeśli sądzi pan, że się