Strona:PL Lord Lister -01- Postrach Londynu.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
8

W kilka minut później wielkie auto policyjne opuszczało mury Scotland Yardu. Wewnątrz jego siedzieli: komisarz Baxter z czterema najzdolniejszymi detektywami. W kilka minut znaleźli się przed domem, w którym mieścił się kantor bankiera Jamesa Gordona przy Oxford Street. Był to wielki budynek zajęty od parteru aż po szóste piętro przez rozmaitego rodzaju biura. Dozorca zaprowadził agentów na czwarte piętro do lokalu Gordona. Drzwi były zamknięte. Na drzwiach widniała przybita pluskiewką kartka z następującym napisem:

Klucz od biura znajduje się u małego chłopca, pomocnika dozorcy.

Posłano natychmiast po chłopaka: Z poszarpanej kieszeni malec wyjął pęk kluczy. Jeden z nich otrzymał od pewnego jegomościa, który polecił mu zachować go aż do przyjścia Gordona.
— Jak wyglądał ten jegomość? — zapytał Baxter.
— Był mniej więcej pańskiego wzrostu — odparł chłopak. — Miał czarną brodę, ciemną twarz, czarny kapelusz. Mówiąc, jąkał się co chwila.
— Nareszcie udało nam się uzyskać rysopis tajemniczego nieznajomego! — rzekł komisarz — Czy pamiętasz jakiego koloru miał oczy?
— Na to nie mógłbym odpowiedzieć. Ten pan nosił bardzo ciemne okulary.
Detektyw Marholm roześmiał się na głos.
— Nie traćmy lepiej czasu na niepotrzebne głupstwa. — rzekł wywiadowca Tyler otwierając drzwi.
Weszli do środka. Wszystko wyglądało tak, jak opisał głos nieznajomego. W powietrzu unosił się słodkawy, mdły zapach chloroformu z eterem, niebezpiecznej mieszaniny, używanej przez złoczyńców londyńskich do usypiania ofiar, które chcą ograbić. Dzięki zabiegom policji James Gordon szybko wrócił do przytomności. Odzyskawszy mowę krzyknął niezadowolonym tonem:
— Czego panowie tu chcą?
Zapytanie to tak zaskoczyło detektywów, że przez chwilę stanęli bez ruchu.
— Został pan okradziony — rzekł Baxter, wskazując na otwartą kasę.
Bankier uczynił obojętny gest i zapytał powtórnie:
— Kim panowie właściwie jesteście?
Baxter i policjanci sądzili, że bankier jest jeszcze oszołomiony narkotykiem.
— Zostawmy go przez parę minut, niech przyjdzie do siebie — rzekł detektyw Marholm do komisarza. — Nie przypomina sobie widocznie tego co się stało.
Ostra twarz Gordona, przypominająca drapieżnego ptaka, poczerwieniała ze złości.
— Jeszcze raz was się pytam — wykrzyknął swym zachrypniętym głosem — czego chcecie w moim biurze? Czy macie jakiś interes do mnie?
Komisarz odchylił palto, pokazując mu złocony znak na piersi.
— Jesteśmy agentami Scotland Yardu. Otrzymaliśmy informację, że u pana popełniono kradzież.
— Kto panów o tym zawiadomił?
— Złodziej sam — odparł komisarz.
— Oszaleliście! Wiem chyba lepiej od was, czy zostałem okradziony, czy nie!
Detektywi nie mogli zrozumieć dziwnego zachowania się bankiera.
— Czy chce pan z nas kpić? — zawołał Baxter zdenerwowany.
Mały człowiek podniósł się z podłogi. Nakazującym gestem wskazał na drzwi i rzucił przez zęby.
— Jeśli natychmiast nie opuścicie mego biura, zwrócę się o pomoc do najbliższego posterunku policji. Nic tu nie macie do roboty. Proszę wyjść.
Nie rozumiejąc zupełnie o co mu idzie, wywiadowcy kierowali się do drzwi. Od progu komisarz Baxter zwrócił się jeszcze do rozzłoszczonego bankiera:
— Niech pan się zastanowi nad tym co pan robi. Wiemy o tym, że został pan napadnięty i okradziony. Zabrano panu 3.862 funtów sterlingów.
— Niech pan się miesza do własnych spraw, nie do moich — odparł bankier, kipiąc z wściekłości. — Powtarzam wam, że ja was nie wzywałem. A teraz po raz ostatni: proszę wyjść!
Nie było innej rady: — Agenci jak niepyszni wynieśli się z biura. Na korytarzu spojrzeli po sobie zdumionym wzrokiem. Mieli wrażenie, że ogarnął ich nagły obłęd. Z zamkniętego biura dochodzł ich odgłos złego śmiechu.
— Jest to najdziwniejszy wypadek, jaki zdarzył mi się w całej mojej karierze — rzekł Baxter do wywiadowcy Tylera. — Człowieka okradziono, to pewne, złodziej sam nas o tym zawiadomił i to cośmy na miejscu zastali potwierdziło prawdziwość jego informacyj. Nie rozumiem, dlaczego właściwie poszkodowany wyrzucił nas za drzwi.
Jakiś mały chłopiec na posyłki wbiegł na korytarz, pytając o komisarza Baxtera.
— To ja — odparł komisarz.
Chłopiec oddał mu list, na którego kopercie widniał wypisany dużemi literami adres:

Pan Komisarz Baxter
u Jamesa Gordona, bankiera

Oxford Street.

Komisarz śpiesznie otworzył list. Z koperty wypadł banknot dziesięciofuntowy i karteczka. W miarę czytania oczy Szefa Bezpieczeństwa zdawały się wychodzić z swych orbit.

Wzamian za przykrość jaką sprawiła panom moja ostatnia eskapada pozwalam sobie przesłać dziesięć funtów i mam nadzieję, że użyjecie ich na zjedzenie dobrego śniadania.

Raffles.

W bezsilnej złości zmiął kopertę i wsunął ją do kieszeni. Wstydził się pokazać list ten kolegom.
— Idziemy teraz do lorda Listera. — Uprzednio zmobilizujemy Scotland Yard. Jestem pewien, że nędznik nie odważy się dokonać włamania. Tam schwytalibyśmy go z pewnością.
Baxter nie zauważył, że agent zwany Pchłą uśmiechał się pod wąsem. W czasie całej swej kariery Marholm tak dobrze się nie bawił jak tym razem.


∗             ∗


Przyjaciel nieszczęśliwych

Wytworne salony eleganckiego pałacyku, zajmowanego przez lorda Listera na Regent’s Park — wypełniał tego wieczoru tłum ludzi obojga płci w rozmaitym wieku i rozmaitego pochodzenia.
Wszyscy trzymali w ręce telegram i rozmawiali z sobą przyciszonymi głosami. Tematy tych rozmów były prawie jednakowe, bowiem jednakową była treść otrzymanych przez nich telegramów