Strona:PL Lord Lister -01- Postrach Londynu.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
7

Mam nadzieję jednak, że nie ma pan zbytniej ochoty do zobaczenia się z policją. Niewątpliwie wsunęłaby nos w pańskie podejrzane tranzakcje. Wytworzyłaby się zabawna sytuacja: Oprócz szkód jakie wizyta moja mogłaby panu przysporzyć, — otrzymałby pan jeszcze dodatkowo parę lat więzienia. Byłby to dla pana pobyt pożyteczny. Bardzoby przydał się społeczeństwu, które pan dręczy swoją obecnością. Uważam pana za zbyt wielkiego tchórza, aby ośmielił się pan wezwać policję; dlatego też ja sam będę miał przyjemność zawiadomić ją o napadzie.
Blada jak popiół twarz bankiera pokryła się ceglastym rumieńcem. Strach i nienawiść lśniły w jego oczach.
— Pan chyba żartuje — rzekł zachrypniętym głosem — Pocóżby miał pan zawiadamiać policję?
— Powiedziałem to panu przed chwilą — odparł Raffles. — Oswobodzi to społeczeństwo od pańskiej osoby.
Bankier rzucił się na kolona i składając błagalnie ręce prosił o litość.
John Raffles pozostał niewzruszony. Jęki nędznika wzbudzały w nim wstręt.
— Jest pan tchórzem, jak wszyscy łotrzy — rzekł tonem pogardy. — Będę w stosunku do pana tak samo bezwzględny jak pan względem tych nieszczęśliwych, którzy wzywali pańskiej pomocy.
Raffles chwycił grubą książkę rachunkową i uderzył nią silnie lichwiarza w głowę.
— To na pamiątkę ode mnie — rzekł na widok leżącego na ziemi bankiera. Wyciągnął z kieszeni malutką flaszeczkę z usypiającym płynem, wyjął chusteczkę z kieszeni bankiera, nalał parę kropel i przytknął do ust i nosa.
— Trzeba, żeby pozostał w tej pozycji, tak długo, dopóki policja nie zdąży tu przyjść. Inaczej żart mógłby się nie udać.
— Złodziej — dobroczyńca zabrał książkę rachunkową, portfel wypchany wekslami oraz zobowiązaniami i wyszedł z kantoru.
Starannie zamknął drzwi wejściowe i oddał klucz małemu pomocnikowi dozorcy.
— Mister Gordon musiał na dwie godziny opuścić biuro. Prosił mnie, abym oddał ten klucz.
— Doskonale — odparł dzieciak.
Wziął klucz nie podejrzewając nic złego i schował do kieszeni.


∗             ∗


Postrach Scotland Yardu

Komisarz policji Baxter siedział w swym gabinecie w słynnym Scotland Yardzie, na dźwięk którego drżą przestępcy całej Anglii. Trzymał przed sobą aparat telefoniczny i z dużym zainteresowaniem śledził tajne wiadomości nadsyłane systemem Morsa ze wszystkich zakątków kraju. Między palcami komisarza wiła się wąska taśma depesz. Nagle oczy jego otwarły się ze zdumienia, jakgdyby z taśmy tej wyjrzała ku niemu twarz widma. Zbladł i słaby okrzyk zamarł na jego wargach. Szybko chwycił rączkę dzwonka.
Agenci policji wyrośli jak spod ziemi.
— Co się stało, panie komisarzu? — zapytał wywiadowca Tyler, olbrzymi mężczyzna o potężnych barach....
Makabyczna historia! — denerwował się komisarz, chodząc jak opętany po gabinecie — Diabelski kawał tego łotra, który musiał wejść w przymierze z szatanem... Już nic nie ma pewnego na świecie!... Byle jaki złoczyńca może włączyć się do naszej tajnej sieci telegraficznej i przejąć nasze najbardziej sekretne wiadomości... Otrzymałem w tej chwili nieprawdopodobny telegram od tego łotra Rafflesa... To już chyba najbardziej zadziwiający z jego wyczynów... Spójrzcie panowie...
Wywiadowcy policji z zaciekawieniem skupili się dokoła swego szefa, szarpiącego ze zdenerwowaniem taśmę telegraficzną, na której widniały następujące słowa:

Do Pana Komisarza Policji Baxtera, w Scotland Yardzie.

Pozwalam sobie zawiadomić panów w sposób który wydaje mi się najszybszy, że w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin dokonam włamania do kasy pancernej lorda Listera.
Aby ułatwić panom pracę, obiecuję uroczyście, że w przyszłości o wszystkich mych wyprawach będę uprzednio zawiadamiał telegraficznie Scotland Yard.
Proszę przyjąć wyrazy szacunku i prawdziwego poważania

Raffles! — powtórzyli w zdumieniu agenci policji.
— Tak, panowie... — śmiałość tego łotra przechodzi wszelkie granice... Nie mogę myśleć o niczym innym... Raffles! Zawsze i wszędzie Raffles! Nazwisko to doprowadza mnie do obłędu! Wszystkie pisma angielskie i zagraniczne kpią z nas... I pomyśleć tylko: poczynając od dzisiaj — będzie nas zawiadamiał o wszystkich swych zamierzonych eskapadach... Czy można sobie wyobrazić podobną bezczelność?...
— W każdym razie będzie to dosyć wygodne dla nas, komisarzu.
— Uprzejmy z niego człowiek! — odparł detektyw Marholm, którego złoczyńcy Londynu nazywali Pchłą z powodu wielkiej jego ruchliwości.
Uśmiechnął się ironicznie wiedząc że doprowadza tym do wściekłości swego szefa.
— Potrafi pan wspaniale znajdować okazję do śmiechu, agencie Marholm! — rzekł komisarz, waląc ze złości pięścią w stół.
Nagle rozległ się dzwonek telefonu. Wywiadowca Tyler podniósł słuchawkę, reszta czekała w milczeniu. Wtem ten ciężki, będący uosobieniem siły człowiek pobladł i począł drżeć na całym ciele. Prawą ręką kurczowo chwycił się stołu. Koledzy spojrzeli nań ze zdumieniem.
— Co się stało? — zapytał Baxter.
Ruchem ręki Tyler dał mu znak milczenia. Pełnym wzruszenia głosem rzucił krótkie „tak“ w kierunku telefonu, odwiesił słuchawkę i zaraportował:
— Musimy natychmiast udać się do biura bankiera Jamesa Gordona na Oxford Street. Bankier leży nieprzytomny przed kominkiem. Z kasy zabrano trzy tysiące osiemset szećdziesiąt pięć funtów sterlingów.
— Kto nadał tę wiadomość? — zapytał komisarz Baxter, gotując się do wyjścia.
— Kto? — powtórzył wywiadowca oddychając ciężko — sam złodziej... A dla pana, panie komisarzu, złoczyńca przesyła najserdeczniejsze pozdrowienia, nie tając swego nazwiska: John Raffles!
Słowo to podziałało jak eksplozja bomby. Po chwili ciszy Baxter wykrzyknął:
— Naprzód chłopcy! Szkoda każdej sekundy! Co to za człowiek!...