Strona:PL London Biała cisza.pdf/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i fugowali z rozpaczliwym pośpiechem. I nic dziwnego; linja śniegów z każdym dniem opuszczała się coraz niżej po zboczu nagich, urwistych szczytów, coraz częściej zrywały się zawieje ze śniegiem i z gołoledzią, a spokojne zatoki pokrywały się od czasu do czasu cieniutką warstewką lodu. I co rano znużone twarzy cieśli zwracały się ku jeziorom, patrząc, czy lód już nie idzie. Lód stanowiłby dla nich koniec pracy, oznaczał, że oni sami nie zdążą przed zamknięciem żeglugi popłynąć rzeką do domów.
Na dodatek do swych męczarni, biedny Rasmounsen stwierdził, że w przedsiębiorstwie z jajami ma już trzech konkurentów. Jeden z nich, maleńki niemczyk, zdążył już, coprawda, wszystko stracić, a teraz błąkał się samotnie ze swoim ładunkiem na plecach po urwistej przełęczy. Ale za to łodzie dwóch pozostałych były już prawie gotowe, oni sami zaś codziennie zanosili najgorętsze modły do boga kupców o powstrzymanie żelaznej dłoni zimy chociażby na jeden dzień tylko. Żelazna ręka jednak nieubłaganie ściskała ziemię. Kilku ludzi zmarzło zaraz podczas pierwszej śnieżnej zawiei, Rasmounsen zaś ani się nawet spostrzegł, jak od mroził palce u obu rąk. Miał wprawdzie sposobność ulokowania się wraz ze swym drogocennym ciężarem na jednej z ostatnich łodzi, ale trzeba było wyłożyć zaraz gotówką dwieście dolarów, których znikąd nie mógł wydostać.
— Zaczekajcie lepiej jeszcze trochę, — powiedział mu cieśla, szwed, który tutaj już znalazł swój