Strona:PL London Biała cisza.pdf/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

całem ciałem pochylił się w tył i wyciągając ręce do góry, zawołał:
— Patrzcie! Oto zbudziły się wielkie duchy naszych ojców i tej nocy dokonane będą wielkie czyny!
Cofnął się między wojowników, z koła zaś wyszedł nieśmiało, popychany przez towarzyszów, drugi młody indjanin. Wzrostem przewyższał wszystkich o cała głowę, a szeroka pierś jego była odsłonięta, jakby wyzywając straszliwy mróz. Przestępował niepewnie z nogi na nogę. Twarz jego wyglądała okropnie, cała w szramach, z powyrywanemi kawałami ciała. Wreszcie uderzył się pieścią w piersi, przyczem rozległ się huk, jakby uderzono w olbrzymi bęben i z jakiejś głębi, rzekłbyś, z jaskini, zabrzmiał jego głos:
— Jestem Niedźwiedź, Srebrny Ogon, syn Srebrnego Ogona! Kiedy głos mój był podobny do głosu dziewczęcia, zabijałem rysia, jelenia i łosia. Kiedy stał się, jak głos rosomaka, poszedłem przez góry na południe i zabiłem trzech wojowników. A kiedy stał się, jak ryk wodospadu, spotkałem leśnego niedźwiedzia, lecz nie ustąpiłem mu z drogi.
Urwał i znacząco powiódł ręką po okropnych szramach na twarzy.
— Nie jestem Lisem. Mój język zesztywniał, jak rzeka. Nie umiem pięknie mówić. Słowa moje są krótkie. Lis powiada, że dzisiejszej nocy mają być dokonane wielkie rzeczy. Dobrze! Słowa płyną z ust jego, jak potoki na wiosnę, ale on oba-