Strona:PL London Biała cisza.pdf/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rze zazwyczaj łódź, — jeżeli rzecz dzieje się w lecie, — a jeżeli w zimie, — zaprzęga psy i jedzie na południe. O ile zaś wierzy w przyszłość Dalekiej Północy, to w parę miesięcy potem wraca do domu z żoną, która musi dzielić z nim tę wiarę, a pozatem wszelkie trudy i niebezpieczeństwa jego trybu życia. Wszystko to zaś dowodzi jeden raz więcej, do jakiego stopnia jesteśmy egoistami, my, mężczyźni.
Mówimy to dla tego jedynie, że przypomniała się nam historja Harry’ego Mackenzy. Działa się ona bardzo już dawno, za tych dobrych, starych czasów, kiedy Północ nie była jeszcze zalana i pokryta koncesjami olbrzymiej fali awanturników-nowicjuszów, i kiedy Klondycke słynęło jedynie jeszcze z wielkiej obfitości ryb.
Harry Mackenzy był przedstawicielem dzikich kresów, gdzie się urodził i gdzie spędził całe prawie życie. Na twarzy jego odbiły się ślady nieustannej, dwudziestopięcioletniej walki z przyrodą i z jej kaprysami, oraz dwóch ostatnich lat, najtrudniejszych, które przepędził w pogoni za złotem w strefie polarnej.
Gdy naszła nań wyżej wspomniana choroba, Harry bynajmniej się tem nie zdziwił, ponieważ, jako człowiek praktyczny, nieraz już obserwował ją u innych. Nie zdradził się wszakże z żadnym z jej objawów, — może tylko zaczął gorliwiej pracować. Całe lato zaciekle walczył z moskitami i przemywał piasek ze Stuart-River. A potem zbił tratwę z belek i desek, spławił ją rzeką do Forty