Straszliwy niepokój, podobny do ostrego głodu,
męczył Martina Edena. Spragniony był widoku
dziewczyny, której wątłe dłonie zagarnęły jego życie z nieprzemożoną siłą. Nie mógł zdecydować się
pójść do niej, bał się zbyt pośpieszną wizytą uczynić jakiś niepowetowany wyłom w tej strasznej
rzeczy, zwanej etykietą. Spędzał długie godziny
w czytelniach Berkeley i Oakland, wypełniwszy karty członkowskie dla siebie, sióstr Gertrudy i Marian, oraz dla Jima, którego zgoda otrzymana została za cenę paru kufelków. Posiadając zapas książek, który cztery karty zgromadzić pozwoliły, Martin wypalał tyle gazu w swojej izdebce, iż p. Higginbotham podniósł mu komorne o 5 centów tygodniowo.
Stosy książek, które pochłaniał Martin, zwiększały jeszcze jego niepokój. Każda stronica przebijała okienko do królestwa wiedzy. W miarę czytania, głód chłopaka zaostrzał się i potężniał. Martin
cierpiał bezustannie na brak przygotowania, wobec
czego absolutnie nie wiedział, skąd zacząć lekturę.
Każda książka (zrozumiał to z żalem) zakładała
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/77
Ta strona została przepisana.
Rozdział VI