Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z twarzą już spokojną, lecz z oczyma wciąż jeszcze pełnemi trwogi, jak oczy dzikiego zwierzęcia, schwytanego w potrzask. Otaczało go Nieznane, pełne czaru tajemnicy. Nie wiedział, co stać się może, nie domyślał się, co należało czynić, odczuwał wyraźnie niezdarność własnych ruchów i bał się, że cała wizyta będzie równie kłopotliwa i rażąca. Był do przesady wrażliwy, beznadziejnie krytyczny w stosunku do siebie, to też rozbawione spojrzenia Artura, rzucane z poza czytanego listu, paliły go żywym ogniem. Dostrzegł je odrazu, lecz nie okazał tego, albowiem pomiędzy rzeczami, których nauczyło go życie, na pierwszem miejscu stało panowanie nad sobą. Po chwili, spojrzenia owe drasnęły jego ambicję, więc wciąż jeszcze przeklinając chwilę, w której zdecydował się na odwiedziny, postanowił zawzięcie, że za wszelką cenę przetrwać je musi zwycięsko. Twarz ścięła mu się chłodem, w oczach zapalił ogień wyzwania. Odrazu począł rozglądać się swobodniej, obserwując chciwie i chłonąc pamięcią każdy szczegół wspaniałego wnętrza. Oczy miał rozwarte szeroko i nic nie uszło ich natężonej uwadze. A kiedy odczuwać poczęły czar otoczenia, ostry blask źrenic ustąpił zwolna miejsca ciepłemu, łagodnemu światłu. Otaczało go piękno i umiał się niem upajać.
Jeden z olejnych obrazów zwrócił i przykuł uwagę chłopaka: spieniona fala przypływu uderzała z furją o wielką skałę; ciężkie chmury, pełne zapowiedzi burzy, wełniły się na niskiem niebie; a poza linją