Strona:PL Linde - Słownik języka polskiego 1855 vol 1.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Prócz zasiłków od osób prywatnych wsparty był hojnie nasz autor w przedsiębierstwie swojem od rządów, osobliwie od cesarza Rossyjskiego, Alexandra, który na przedstawienia bawiących przy nim Polaków kazał zaliczyć autorowi 500 czerwonych złotych na druk jego Słownika. W tym też roku ożenił się nasz autor z panną Burger, Warszawianką, osobą nie majętną, ale dobrze wychowaną i pełną pięknych przymiotów serca. Sprowadził też i matkę swoją z Torunia, na mieszkanie do siebie, lecz ta niemogąc nawyknąć do życia Warszawskiego, wróciła po kilku miesiącach pobytu w Warszawie, do miasta swego rodzinnego i tam w kilka lat później życie zakończyła.
Druk Słownika rozpoczął autor dopiero w roku 1806, a miał mnóstwo przeszkód do zwalczenia, nim go ukończył. Rozpoczął go w drukarni Pijarskiej, lecz wkrótce postrzegł, że idzie bardzo opieszale; zabrał więc drukarnię i drukarzów do siebie, i od połowy tomu pierwszego odbijano Słownik w własnem jego mieszkaniu, w pałacu Saskim. Tymczasem wybuchła wojna; Francuzi weszli do Warszawy. Dano rozkaz aby w ośmiu godzinach Liceum i wszystko co do niego należy z pałacu Saskiego ustąpiło. Na wdanie się Stanisława hr. Potockiego cofniono rozkaz, a cesarz Francuzów kazał oznajmić, że bierze Liceum pod swą protekcyę. Jednakże tak ta jak i następne dwie wojny w latach 1809 i 1815 wybuchłe stawiły największą zawadę drukowi tem, że wszystko co żyło, stawało pod broń i służbę publiczną pełniło. Za żadne więc wynagrodzenie nie można było utrzymać w ciągłej robocie drukarzów i czeladzi, a przerwane z zagranicą związki tamowały sprowadzenie potrzeb drukarskich. Powiększyła trudności nadzwyczajna drożyzna, która sprawiła, iż wszystkie umowy dawniejsze upadły, a zasiłki pieniężne wyczerpały się. Mimo patryotyzmu rodaków trudno było temu zaradzić, bo nikt nie miał gotówki. Ordynat Zamojski chcąc przedsiębierstwo ratować puścił na loteryę jednego z najpiękniejszych swoich wierzchowców. Osoba, która go wygrała, darowała go znowu naszemu autorowi; takim sposobem zebrane pieniądze pokryły na czas jakiś dalsze wydatki. Nakoniec na przedstawienie Jana Śniadeckiego zaliczył autorowi bardzo znaczną kwotę Wincenty hr. Tyszkiewicz na wydanie szóstego i ostatniego tomu, którego druk dopiero roku 1814 w drukarni Pijarskiej był ukończony.

Od pokazania się pierwszego tomu robiło to dzieło wielkie wrażenie tak między rodakami, jak i za granicą. Nie posiadał się z radości Ossoliński, gdy ujrzał przed sobą list Lindego wraz z pierwszym tomem Słownika. Dzieło, o którem od tak dawna marzył, nad którego układem tyle chwil przyjemnie spędził w towarzystwie autora, zajęło go jak własne. Pod temi wrażeniami przesłał Lindemu list następujący:

Z Wiednia w lutym 1808 r.

Ucieszył mię twój Dykcyonarz. Bądź pewny, że tylko przez troskliwość, aby na świat wyszedł, kiedyś się tobie przeciwiłem. Wdzięczny ci jestem twego serca, twojej pamięci. Bądź pewny, że zawsze cię szanowałem i kochałem, i że ani ty, ani twoi nigdy mi nie będziecie obojętni; nawzajem proszę cię o stateczne do mnie przywiązanie. Zgorszyło mnie, że tak mało masz prenumerantów. Z mojej strony nie tylko dotrzymam ci pomocy, którąm na dalsze tomy przyrzekł; ale będę się starał zachęcić prenumerantów. Jak najprędzej przyślej mi kilka egzemplarzy prospektów dalszej prenumeracyi, abym mógł je posłać na kontrakty do Lwowa. Chcę ja sam być twoim komisyonantem; pilnym w czynieniu, chociaż może nieregularnym w korespondencji przy moich roztargnieniach. Zgoła, mój poczciwy Linde! prawdziwie ci dobrze życzę. Jeden egzemplarz dam przełożyć papierem dla notât, które z czasem prześlę na jeden tomik suplementu. Chcę albowiem dzieło, którego ty ojcem, a ja dziadem, jako mego uko-