Strona:PL Leroux - Upiór opery.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

staniem nocy... gorąco nie ustąpiło,.. Powietrze było jeszcze parniejsze i bardziej duszne...
W pewnej chwili przygnębiającą, śmiertelną ciszę przeszył donośny ryk lwa... Wstrząsani dreszczem lęku i przerażenia, staliśmy przykuci do swoich miejsc.
„Lew! — szepnął wicehrabia, — tu jest lew niedaleko!... Nie widzisz go pan... o tam... w gąszczu... Jeżeli zaryczy jeszcze, strzelę...”
Ryk ponowił się, silniejszy i potężniejszy niż pierwszy. Wicehrabia strzelił i rozbił lustro, jak to sprawdziłem nazajutrz. Po lwie przyszedł tygrys i inne zwierzęta, nawet osławiona afrykańska mucha „tse-tse nawiedziła nas. Eryk był wspaniały doprawdy w swoich pomysłach! Musieliśmy długo, bardzo długo błądzić wśród nocy bo nakoniec drzewa lasu rzednąć zaczęły i znaleźliśmy się wśród kamienistej, piaszczystej pustyni... Suchy, palący wiatr uderzał nam w twarze, a w uszach dzwoniło nieznośne brzęczenie niebezpiecznej muchy. Starałem się na zimno wytłumaczyć wicehrabiemu te dziwne zjawiska, bo nawet poniekąd wiedziałem, jakimi środkami posiłkuje się w podobnych celach ten szalony potwór, ale nie wiem, czy mnie rozumiał. Sądziłem, że Eryk z całą swoją maszynerją musi się znajdować niedaleko. Wołałem więc: „Eryku! Eryku!“ chciałem, by mnie poznał i przemówił do mnie: możebyśmy się jakoś zdołali porozumieć...