Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przesuwają się one postaci wolno, jakoby płynąc. Jedne łączą się z widzami; drugie pociąga kąpiel; inne, parte naprzód silniejszym celem, mijają zbiorowisko, stopniowo maleją w dali, topnieją niejako w gorącym błękicie do wymiaru ledwie widnych szarych punktów — i nikną.
Wycofuje się z grona widzów i trójca o smętnych oczach, w które nie wlało wesela patrzenie bezczynne. Najmłodszy zgarnął w sukienkę kilka białych skorupek, wstał i pocałował starszego, niewiadomo czem powodowany. Średni jeszcze woła:
— O, Lutek, Lutek!
— Chodź, głupi — przynaglił dowódca trójki.
Dźwignęli się ciężko, jak spracowani drwale, i pokroczyli zwolna, zostawając nieodzewnego Lutka w pełni uciech kąpielowych.
Z rozognionej kopuły nieba spływają blaski na krucze, płowe, brunatne i złotawe główki dziecięce, i na jednę rudą. Pluszcze woda roztrącana nagiemi ciałkami, które już to łączą się w jednę hałaśliwą gromadkę, już to w rozprzężeniu bezładnem biegną w różne strony, brodzą, gonią się, szamocą, przewracają i pławią... I daleko po wybrzeżu rozpryskują się ich szczebioty, okrzyki dźwięczne i śmiechy. Fale, miałkie, zda się dziecinnej biorą chętny udział w tych igraszkach — lekkie, bez-