Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a raczej na pudle z desek, i poważnie wpatrzył się w te pozostałości. Myśl jego zatrzymała się snadź na wniosku, że wszystko dąży ku ruinie, gdyż raptem wstał, wydobył kozik, i ukroiwszy szmat rogóżki, począł umykać, z nim w kierunku stajen. Obejrzał się parę razy, ale nikt ścigać go nie myślał. Wszyscy, tacy gwarni przed chwilą, stali teraz niemi, niby sparaliżowani, zarażeni kalectwem bilardu. Kucharz tylko, człek lekkomyślny, lekceważący nawet całość ustrojów żywotnych, bynajmniej się nie wzruszył.
— Wielka mi rzecz! Pozlepia się, zrówna i już. Pęknięte!... Jak przykryć suknem, to albo zobaczysz co? Jeszcze jak będzie można grać!...
Lekka opinia ta podrażniła miłość własną lokaja.
— E, co pan tam?... Ja chodziłem koło tego, to wiem. To nie byle co! Jak ci tyle ot, co czarno za paznokciem, wlezie pod sukno, to już... Tu trzeba, panie, żeby ci równo było jak...
Hrabina powoli przeszła w stan cichej rezygnacyi. Pozostała jej tylko obawa o męża. Tak długo się zbierał, zawsze coś stawało na przeszkodzie. Nakoniec myśl w czyn zamieniona et voilà quelle détresse! Ponieważ nie lubuje się w roli ptaka złej wieści, więc hrabiemu o tem nie będzie się pisało. Trwoga ją tylko zdejmuje, czy hrabia wytrzyma cios tak gwałtowny bez przygotowania?...