Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Odbijają... O rozpaczy! Marmur pękł na siedm kawałków!...
Hrabina, zapominając o swym negliżu, biegnie do pana Mentora (inni śpią jeszcze) i z załamaniem rączek oznajmia klęskę.
— Wyobraź pan sobie... na szczątki!...
— Co na szczątki?
— Blat!... Blat!... Czy słyszy pan?... Co na to powie hrabia?... Mon Dieu!... Oto obraz naszego szczęścia: gonimy je, szukamy go... nous nous affaisons... i w końcu znajdujemy co? Rien, rien, si ce n’est que les tristes débris...
Westchnienie podnosi hrabinie tiul na piersiach. Mentor:
— Czy się nie da naprawić? Gdzież się to stało?...
— Albo ja wiem?... Et mon mari qui se rejouissait tellement d’idée d’avoir chez soi un billard!... Jakie szczęście, że go niema w domu! Ale jak mu tu oszczędzić tego zmartwienia?...
Tymczasem na dworze, po odpakowaniu i odbiciu desek utworzyło się wielkie rumowisko z drążków, tarcic, desek, sznurów, gwoździ, papierów, rogóżek... Podczas kiedy wszyscy, zaprzątnieni, żwawo się krzątają, na ruinach tych zasiadł Filipek, ten sam, co przy znoszeniu dał tak skuteczną pomoc. Teraz spoczął na laurach,