Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A więc tak!
Co ten okrzyk miał znaczyć — niewiadomo, ale odtąd największy przyjaciel staruszka zaczął jeszcze częściej go nawiedzać. Klarcia przestała się nudzić i trzymać się prosto, a sukienkę miewała raczej zgniecioną.

III.

Pewnego dnia siedzieli we dwoje na kanapce w złocisty deseń. Klarcia wsłuchiwała się w brzęczenie pszczół za oknem. Młodzieniec palił papierosa.
— Ach, jaki zapach! rzekła Klarcia. — Chciałabym, żeby zawsze była wiosna.
— Phi! — odrzekł młodzieniec, wydmuchując dym, i chciał pocałować Klarcię w uszko. Lecz Klarcia odsunęła się, co nawet było niegrzecznie. Wtedy młodzieniec wygiął ramię, by Klarcię objąć.
— Ach, Boże! — zawołała Klarcia. Byłaby pewnie powiedziała coś więcej, tylko że młodzieniec zasłonił jej usta wąsami. Klarcia okropnie się zażenowała, jak to łatwo możecie sobie wystawić. Wtem do pokoju wszedł dobry staruszek i wpadła pszczoła o strasznem żądle.
Młodzieniec raptem wstał, porwał za kapelusz