Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakiéj-że potęgi pragniesz?..
— Potęgi zwoływania ludzi w jedno rodzinne grono... Według mnie, jestto muzyki zadanie, przeczuwane przez starożytnych jeszcze... świadczą o tém podania o Orfeuszu... Ma ona, o! ma ten ton tajemniczy, tylko go my, grajkowie, wydobyć nie umiemy... Wydobywamy tony łaskotliwe... załaskotowujemy słuchaczy, sprawiamy im tém rozkosz i nam za tę rozkosz pieniądze sypią... Rola ta muzyki jest mi wstrętną... Gram, ale się uczę... szukam tonu owego, o którym panu mówiłem...
— Znajdziesz go może w połączeniu ze słowem... — rzekł Lech.
Artysta bystro w oczy mu spojrzał i odparł:
— Może... kto wie... Może muzyka, malarstwo, rzeźbiarstwo, słowo, wszystko słowem co piękne powinno przymierze pomiędzy sobą zawrzeć, w tym celu, ażeby z piękna dobre wykwitło... Tak by to być powinno... W sferach artystycznych błąka się ta myśl nie od dziś; tymczasem jednak każdy kroczy pojedyńczo... Ja gram... gram... gram...
— Grywasz pan dużo?.. — podchwycił Lech, w celu zneutralizowania melancholii, jaka się przebijała w ostatnich artysty słowach.
— O dużo... — odpowiedział tenże — tu zwłaszcza... W Pradze co innego jeszcze do czynienia miałem; tu atoli, na tych wakacyach, na jakie mnie księżna wyciągnęła, grywam dziennie po godzin... kilka...
— Księżna powiadała, że z wielką trudnością pana namówiła...
— Lękałem się nieco, wyznam otwarcie... Pani taka wielka!.. przytem do mnie trochę za obcesowie przystąpiła... Przysłała z proźbą, ażebym ją odwiedził... Zdzi-