Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powstrzymam się więc... — odparł Lech — pomimo że księżnéj mam do zawdzięczenia coś więcéj, aniżeli gmina...
— O!.. — podniósł Czech dłoń — to kobieta!..
Dłonią i głową pokiwał z akcentem uznania.
— Istoty takie — ciągnął daléj, zwracając się z zacięciem mówczém ku Lechowi — posłużyćby mogły za pośredniczki pomiędzy zwaśnionemi narodami, polskim i moskiewskim... Ona stworzona na Sabinkę...
Bohater nasz uśmiechnął się na to artystyczne porównanie, odniesione do sfery politycznéj, i na te słowa, które zdradzały rolę, jaką Czechy w czasach ostatnich przybrały względem Polski i Rosyi.
Rola ta niewdzięczna. Godzenie Polaków z narodem moskiewskim nie ma racyi najmniejszéj, niezgoda bowiem, w gruncie rzeczy, nie do narodów się odnosi; godzenie zaś z rządem wygląda zupełnie tak, jakby ktoś usiłował zaprowadzić harmonię w stosunkach pomiędzy aresztantami a dozórcą. Harmonia w stosunkach tego rodzaju panuje sama przez się — o godzeniu tu mowy być nie może — ten rozkazuje, tamci słuchają: oto zgoda, która trwa i trwać musi tak długo, póki dozórca jest dozórcą, a aresztanci aresztantami. Polska cała przedstawia się pod postacią aresztanckich rot, bardzo, zanadto zgodnie zachowujących się względem rządu.
Bohater nasz odpowiedział na zaczepkę Czecha słówkiem nic nie znaczącém i zaczepił go o muzykę. Rozmowa potoczyła się w tym kierunku, niebawem atoli zboczyła, wchodząc na tor osobistych Czesława stosunków.
— Jestem muzykiem, ale nie z profesyi... — mówił Czech — gram... gram dobrze, publicznie jednak nie występowałem dotychczas, w graniu bowiem mojem nie znalazłem jeszcze téj potęgi, jaką pragnąłbym, ażeby posiadało...