Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powiedzieć, jak się ów złodziej nazywa... To Arsen Lupin!...
Zawiesiła słuchawkę i zwróciła się do Lupina.
— No, już zrobione — i ten rodzaj zemsty wcale mi się podobał Toż to będzie uciecha, gdy będę czytać sprawozdania z twego procesu! No, Gabrielu, idziemy?
— Dobrze, ciociu.
— Żegnaj, Lupin! Nie zobaczymy się już więcej, — bo wyjeżdżam za granicę. Ale obiecuję ci przysłać cukierków. Kiedy cię zamkną do więzienia.
— Lepiej czekolady. Będziemy ją razem zajadali.
— Żegnaj.
— Do widzenia!
Wdowa i synowiec opuścili mieszkanie.
Lupin pozostał sam. Próbował poruszyć się, przerwać więzy. Ale odrazu przekonał się, że o tem ani marzyć nie może, wyczerpany długiem leżeniem i gorączką.
Na pomoc swych przyjaciół również liczyć nie mógł. Prawda, trzykrotnie już uniknął śmierci, — ale to tylko dzięki jakiemuś cudownemu przypadkowi. Nie było w tem wszystkiem ręki jego przyjaciół, którzy na pewno nie byliby się ograniczyli na podobnych, teatralnych trochę efektach, lecz byliby go już dawno naprawdę wyswobodzili.
Nie było co się dłużej łudzić: Ganimard przyjdzie, znajdzie go tu! To było nieuniknione, najzupełniej pewne!
I to właśnie irytowało najwięcej Lupina. Toż-to dopiero Ganimard, jego śmiertelny wróg, będzie sobie na nim używał! Toż to będzie śmiechu i kpin! Lupin, który nieraz chętnie i z wielką satysfakcją wystawiał policję na drwiny, ośmieszał ją, — czuł teraz całą śmieszność swojej sytuacji, poprostu groteskowej! Oto dał się złapać w pułapkę, — on, szczwany lis, — i teraz czeka cierpliwie, bezbronny, aż przyjdą po niego!...