Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Broń Boże, — odparł Lupin.
— Myślisz, że twoi wspólnicy cię wyratują? Ze tu wpadną? To wykluczone, kochanku!
— Wiem o tem... To nie oni mnie bronią... nikt mnie wogóle nie broni...
— Tylko?...
— Tylko jest w tem coś tajemniczego, niezbadanego, cudownego... Wiesz o tem sama — i trzęsiesz się jak listek ze strachu.
— Ach ty, łotrze! Czekaj, niedługo przestaniesz się śmiać.
— Bardzo by mnie to dziwiło.
— No, no, zobaczysz!
Zastanowiła się przez chwilę. Wreszcie zagadnęła Gabriela:
— A ty, cobyś zrobił na mojem miejscu?
— Najlepiej związać mu mocno ręce — i zostawić samego, — odparł. Pomysł szatański! Byłoby to skazaniem Lupina na najstraszniejszą śmierć, — śmierć głodową!
— Nie chcę, — odrzekła wdowa. — Jeszczeby może znalazł jaką deskę ratunku. Mam coś lepszego!
Uchwyciła słuchawkę telefoniczną:
— Halo!.. proszę o numer 82-248
Po chwilce zaczęła mówić do telefonu:
— Halo? Czy Prefektura Policji? Czy jest pan inspektor Ganimard?... Niema?... za kwadrans?... szkoda!... W każdym razie, kiedy tylko przyjdzie, proszę mu to oświadczyć od pani Dugrival... Tak jest... wdowa po Mikołaju Dugrival... Proszę mu powiedzieć, aby przyszedł natychmiast do mego mieszkania... Niech otworzy drzwi od szafy... z tyłu poza szafą znajdzie ukryte wejście do drugiego mieszkania... Tam, w jednym pokoju.. leży skrępowany pewien człowiek... To jest ów złodziej, przez którego mój mąż się zastrzelił... Nie wierzy mi pan? Proszę tylko powtórzyć to wszystko panu inspektorowi... Pan Ganimard mi już uwierzy... Aha, zapomniałam