Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w wędrówkę dusz, metempsychozę... Ale o tem za długo byłoby gadania... Słuchaj mały... może na pożegnanie podamy sobie ręce?... Nie?... Zatem — do widzenia, Gabrielu — bądź zdrów i trzymaj się ciepło.
Zamknął oczy. I aż do powrotu p. Dugrival nie odezwał się już ani słowem.

∗             ∗

Wdowa wpadła do pokoju koło południa silnie podniecona.
— Mam już pieniądze, — zwróciła się do Gabriela. — Zabieraj się. Auto czeka na dole. Zaraz tam przyjdę.
— Ale...
— Z nim dam sobie sama radę. Nie jesteś mi potrzebny. Chyba, że masz ochotę przypatrzeć się, jak będzie zdychał... Daj mi rewolwer.
Biorąc broń z ręki synowca rzekła:
— Spaliłeś wszystkie papiery?
— Tak.
— Zatem — do dzieła. A potem zmykamy. Sąsiedzi mogą posłyszeć strzały, wpaść tutaj. Musimy zniknąć zawczasu.
Podeszła do łóżka:
— No Lupin, gotowy jesteś?
— Pałam z niecierpliwości.
— Nie masz żadnych zleceń?
— Nie...
— Zatem...
— Jeszcze słówko!
— Mów!
— Jeżeli spotkam się z Dugrivalem na tamtym świecie, co mam mu od ciebie powiedzieć?
Wzruszyła ze złością ramionami i przyłożyła lufę rewolweru do skroni Lupina.
— Doskonale... — rzekł Lupin, — tylko śmiało, niech ci się rączka nie trzęsie... Nie zaboli cię to ani trochę, przysięgam... No, gotowe? Zatem na komendę! Zaczynam: raz... dwa... trzy!...
 Pociągnęła za cyngiel, — rozległ się głośny huk.