Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyścigów nie ruszali się ze swych miejsc na trybunie. Rzeczą Gabriela było stawiać na poszczególne konie, kręcić się tam i nazad między trybunami, totalizatorem i bookmakerami, odbierać i odnosić pieniądze.
Tego dnia szczęście im sprzyjało: już trzykrotnie młody Gabriel przynosił swemu wujowi znaczniejszą wygraną gotówkę.
Kończył się piąty bieg; Mikołaj Dugrival zapalił cygaro. W tej chwili podszedł ku niemu jakiś jegomość ze szpakowatą bródką, ubrany w bronzowe obcisłe ubranie i pochylając się nieco zagadnął go półgłosem:
— Przepraszam pana, — czy to nie panu przypadkiem ukradziono?
Co mówiąc pokazał trzymany w ręku złoty zegarek z łańcuszkiem.
Dugrival aż podskoczył:
— Ależ tak... tak... to mojel... O, patrz pan, wyryty nawet mój monogram: M. D... Mikołaj Dugrival.
I równocześnie sięgnął instynktownie ręką do wewnętrznej kieszeni swej marynarki. Portfel był na swojem miejscu.
— No, całe szczęście jeszcze — odetchnął z ulgą.
— Ale jakimże sposobem?... Nie pojmuję!... Złapali choć złodzieja?
— Już złapany, — jest na strażnicy. Proszę się pofatygować razem ze mną, — zaraz na miejscu wszystko się załatwi!
— A z kim mam przyjemność?...
— Jestem Delangle, inspektor policji. Raportowałem już o wypadku panu komisarzowi Marquenne.
Mikołaj Dugrival wstał spiesznie; razem z inspektorem zeszli z trybuny, kierując się w stronę komisarjatu. Gdy byli od niego oddaleni na jakie pięćdziesiąt kroków, do inspektora podszedł jakiś człowiek, mówiąc mu gorączkowo:
— Ten złodziej wyśpiewał wszystko, — jesteśmy