Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na złamanie karku. Zahamował gwałtownie przed bramą i zeskoczył z siodła.
Popod okrywającą go grubą warstwą kurzu można było dojrzeć kostjum, zupełnie nieodpowiedni dla turysty: granatowa marynarka, spodnie elegancko zaprasowane, lakierki i mięki filcowy kapelusz.
— Ależ to nie jest kapitan Janniot, — zakrzyknął notarjusz.
— Owszem, kapitan Janniot we własnej osobie, — odparł Lupin, witając się z nami. — Zgoliłem tylko wąsy... Oto, panie rejencie, ów dokument przez pana sporządzony.
Uchwycił jednego ze stojących obok chłopców za ramię i rzekł mu:
— Leć zaraz na najbliższą stację i sprowadź mi lu automobil. Niech zaczeka na rogu ulicy Raynouard. No, dalej, galopem, — o kwadrans na trzecią mam — umówione ważne spotkanie!
Rozległy się głośne protesty. Kapitan Janniot wydobył zegarek:
— O cóż idzie? Toż dopiero za 12 minut druga! Mamy aż zanadto czasu!...Boże, jaki ja zmęczony okropnie! A jeść mi się chce!!!
Kapral podał mu skwapliwie bochenek chleba, do którego Lupin zabrał się z miejsca energicznie. Jedząc mówił szybko:
— Nie miejcie do mnie pretensyj. Pociąg pospieszny, którym jechałem, wykoleił się kolo Dijon. Kilkanaście ofiar — musiałem ratować rannych. Na szczęście w wozie towarowym odnalazłem ten oto motocykl i jadal... Panie rejencie, będzie pan łaskaw zwrócić go właścicielowi, dobrze? Na kierownicy jest jeszcze przyczepiona karteczka z adresem... A, jesteś już z powrotem, chłopcze? Jest auto? Na rogu ulicy Raynouard? Doskonale!
Spojrzał na zegarek:
— Oho, nie mamy już czasu do stracenia! Obserwowałem go z żywem zainteresowaniem.
A ci wszyscy spadkobiercy, ci dopiero musieli odczu-