Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przekonaniem o swej potędze i odwadze nieograniczonej!
Gnana jakimś wewnętrznym nieodpartym nakazem, nie chcąc myśleć nawet o konsekwencjach tego kroku, Iwona wzięła pneumatyczną ofrankowaną kopertę, włożyła do niej ów bilet wizytowy, zapieczętowała, wypisała na kopercie adres: Horacy Velmont, Klub na Królewskiej, — i podeszła do uchylonego okna. Policjant spacerował dalej po ulicy. Wyrzuciła kopertę przez okno, na los szczęścia. Może ktoś z przechodniów podejmie ten papier i wrzuci do skrzynki!...
Ale natychmiast niemal przyszła refleksja. Szaleństwem przecież było przypuszczać, że list ten dojdzie celu, — a większem jeszcze szaleństwem łudzić się, by ów człowiek, którego wzywa, mógł przybyć na ratunek, — bez względu na porę i na wszelkie możliwe trudności!
Po owym gwałtownym wysiłku energji nastąpiła równie gwałtowna reakcja. Iwona opadła na fotel, zupełnie bezsilna i wyczerpana.
Czas płynął wolno — mijały kwadranse i godziny smutnego zimowego wieczora wśród zupełnej ciszy, przerywanej tylko turkotem powozów. Pogrążona w jakimś bolesnym półśnie, Iwona liczyła machinalnie dźwięki zegara, wydzwaniającego godziny. Uszu jej dochodziły też szmery z różnych stron domu. Ze szmerów tych orjentowała się, że mąż jej już zjadł kolację, że potem zeszedł na dół, do swego gabinetu. Ale wszystko to wydawało jej się dziwnie obcem i dalekiem. Leżała w zupełnem odrętwieniu; nie przyszło jej nawet na myśl położyć się z powrotem na kanapie, — na wypadek gdyby mąż jej tu wrócił...
Wybiła północ... potem wpół... wreszcie pierwsza... Iwona nie myślała już o niczem, czekając z rezygnacją bezsilną na to, co przyjdzie, co przyjść musi. Marzyła o swem dziecku... oto wszystko się już skończyło, — nic już nie grozi ani jemu, ani jej... są ra-