Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jeszcze jeden dowód więcej — na potwierdzenie mej hypotezy!
— Jaki dowód? Nic nie widzą.
— Ale ja widzę... To wystarczy...
Podniósł do góry kołnierz marynarki, zagiął ku dołowi rondo kapelusza i mówił:
— Psiakrew — ciężka to będzie walka! Idź do domu, spać, mój kochany... Jutro opowiem ci całą moją wyprawę... o ile wyjdę z niej z życiem.
— Co ty mówisz?
— Tak, tak, ko cha siu, — ryzykuję bardzo dużo. Przedewszystkiem, że mnie zaaresztują, — ale to bagatela. Następnie własną głowę, co już coś więcej znaczy. Ale...
Chwycił mnie gwałtownie za ramię:
... Ale... ryzykuję coś innego jeszcze: oto mogę zarobić dwa miljony! A niech tylko pierwsze dwa miljony mam w garści, — zobaczycie, co ja zrobić z niemi potrafię! No dobranoc, kochasiu! A gdybyś mnie już więcej nie zobaczył...
Deklamował z udanym patosem:

Zasadź mi brzozę na mym grobie
Lubię jej liści szept rozwianych...

Odszedłem spiesznie. W trzy minuty później, — opowiadam to wszystko tak, jak mi to Lupin naza-jutrz sam opowiedział, — w trzy minuty później Lupin dzwonił do bramy pałacyku barona Repsteina.
— Czy pan baron jest w domu?
— Jest, — odparł lokaj, obserwując podejrzliwie niezwykłego przybysza, — ale pan baron o tej godzinie nie przyjmuje nikogo.
— Czy pan baron wie już o zamordowaniu jego intendenta, pana Lavernoux?
— Pewnie!
— Zatem proszę powiedzieć panu baronowi, że przychodzę właśnie w tej sprawie, — i że niema chwili czasu do stracenia.
— Antoni, proszę wprowadzić tego pana, — odezwał się głos z góry.