Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Widocznie złakomił się na jakie pół miljona franków, bo tyle te dywany były warte, — wtrącił p. Dudouis.
— Nie, panie szefie! Powtarzam stanowczo, że Lupin nie zabiłby nikogo, ani nie chciałby być przyczyną czyjej śmierci, za nic w świecie, za żadne miljony! To był punkt pierwszy.
2) Co znaczył ten alarm, te dzwonki i zgaszenie świateł w czasie owego przyjęcia? Zrobione to było widocznie w tym celu, by wywołać strach, by wytworzyć w ciągu kilku minut atmosferę lęku i zaniepokojenia... a ostatecznie po to, by skierować podejrzenia w inną stronę... możliwie jak najdalej od samej prawdy... Rozumie mnie pan, panie szefie?
— Nic a nic.
— Bo rzeczywiście... to nie jest zupełnie jasne... i ja sam nawet, kiedy pierwszy raz w ten sposób kwestję postawiłem, nie mogłem się odrazu połapać... A jednak czułem, że jestem na właściwej drodze... Tak jest, nic ulega kwestji, że Lupin chciał podejrzenia skierować w inną stronę, — odwrócić je od siebie... proszę mnie dobrze zrozumieć. Szło mu o to, aby sam rzeczywisty sprawca kradzieży pozostał nieznany.
— Masz pan na myśli zatem jakiegoś wspólnika? — odparł p. Dudouis, — wspólnika który wkręcił się między zaproszonych gości, — który wprawił w ruch mechanizm dzwonków alarmujących, — a który potem, gdy wszyscy odeszli, ukrył się gdzieś w pałacu?
— Właśnie! Tylko zbyt pospiesznie wyciąga pan wnioski, panie szefie. Jest zupełnie pewnem, że dywanów nie ukradł nikt obcy, który dostał się niepostrzeżenie do okna, — lecz ktoś, który już był ukryty w pałacu. Z drugiej strony wystarczyło zbadać dokładnie listę zaproszonych gości i zebrać o każdym z nich dokładny wywiad. W ten sposób możnaby...
— No i jaki rezultat?
— W tem właśnie sęk! Tajni detektywi mieli w ręku i kontrolowali najskrupulatniej listę zarówno