Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zebrani goście nie umieli znaleść słów zachwytu na widok tego dywanu. Naiwność rysunku, delikatność wybladłych kolorów, wspaniałe ugrupowanie postaci, głęboki tragizm tej sceny, — wszystko to wywierało niezapomniane wrażenie. Edyta o łabędziej szyji, nieszczęśliwa królowa, uginała się pod brzemieniem losu, jak li!ja złamana. Smukłe ciało obleczone miała w białą suknię. Delikatne, wąskie rączki załamała z giestem zgrozy i niemego błagania. A na twarzy jej, widzialnej z profilu, malował się bolesny, żałosny półuśmiech.
— Ten uśmiech bolesny, — zauważył jeden z obecnych krytyków, z którego zdaniem bardzo się liczono, — bolesny, a tak niesłychanie ujmujący, — przypomina mi poprostu uśmiech pańskiej małżonki, panie pułkowniku.
A widząc, że uwaga jego spotyka się z uznaniem, dodał:
— I w innych szczegółach zauważyłem pewne podobieństwo... ot, to łagodne pochylenie karku, te wąskie dłonie... i wreszcie cała sylwetka postaci...
— Ma pan zupełną rację, — przyznał pułkownik. — I przyznam się państwu, że właśnie z uwagi na to podobieństwo zdecydowałem się na kupno tych dywanów. Ale jest jeszcze jeden, naprawdę ciekawy zbieg okoliczności: oto żona moja nazywa się właśnie Edyta!... Edyta o łabędziej szyji, jak ją od tego czasu nazywam.
I ze swobodnym uśmiechem dodał:
— Ale mam nadzieję, że analogja dalej się już nie posunie i że moja ukochana Edyta nie będzie nigdy — śladem swej nieszczęsnej imienniczki, — szukać zwłok swego ukochanego. Zdrów jestem, dzięki Bogu, — i nie mara zgoła ochoty umierać... Chyba... gdyby te dywany miaty zniknąć... Wtedy, zaiste, za nic nie ręczę!...
Śmiał się, mówiąc ostatnie słowa, — ale nikt mu nie wtórował. Zebrani milczeli, dziwnie jakoś zażenowani, nie wiedząc, co odpowiedzieć.