Przejdź do zawartości

Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sądowego, niosąc ukrytą starannie połówkę jedwabnej szarfy.
— Psiakrew... — mruczał pod nosem, — pójdę po nią, — tak jest pójdę... muszę zdobyć ten dowód... Zeby tylko Lupin raczył zjawić się na umówionem miejscu!
W głębi duszy jednak był zupełnie pewny, że Lupin nie skrewi, — a właśnie świadomość tego irytotowała go najwięcej. Bo po jakiego licha właściwie Lupin wyznaczył mu wówczas to spotkanie? Czyżby miał w tem jaki cel ukryty?
Trochę niespokojny, w głębi duszy wściekły na Lupina, postanowił nie zaniedbać żadnych środków ostrożności, aby nietylko sam nie wpadł przypadkiem w pułapkę, lecz nawet, — o ile się uda, — złapać w sidła swego wroga
W przeddzień umówionego spotkania, tj. 27. grudnia stracił cały wieczór na obserwacji owego domu przy ulicy Surène, — upewnił się naocznie, że dom ten posiada tylko jedno jedyne wyjście frontową bramą, — wreszcie przygotował odpowiednio swoich ludzi, zapowiadając im, że nazajutrz czeka go niebezpieczna wyprawa.
Nazajutrz, idąc na umówioną schadzkę zabrał swoich ludzi ze sobą i ulokował ich w małej kawiarni, mieszczącej się po drugiej stronie ulicy. Wydał im wyraźne instrukcje: o ileby nie wrócił najdalej do godziny, mają otoczyć cały dom i bezwzględnie zaaresztować wszystkich jego lokatorów.
Upewnił się jeszcze, że rewolwer funkcjonuje należycie, — i poszedł po schodach na górę.
Z pewnem zdziwieniem stwierdził, że w mieszkaniu nic się zupełnie nie zmieniło: drzwi były pootwierane, zamki wyłamane, jak je zostawił. Upewnił się, że okna środkowego pokoju wychodzą na ulicę, — poczem obszedł cały apartament, złożony z czterech ubikacyj. Mieszkanie było zupełnie puste.
— Oho, Lupin stchórzył, — mruknął półgłosem z pewną satysfakcją.