Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nadrza niedopałek papierosa i podszedł do owego jegomościa, by poprosić go o ogień.
Zamienili obydwaj po cichu kilka słów; urwisz wręczył ukradkiem swemu towarzyszowi jakiś przedmiot, który — jak się inspektorowi zdawało, — wyglądał na rewolwer we futerale. Pochylili się obydwaj nad owym przedmiotem, a ów jegomość, obróciwszy się tyłem, sięgnął ręką do kieszeni — i wykonywał podejrzane giesty, jakby nabijał rewolwer.
Potem zawrócili obydwaj i skręcili w ulicę Suresnes. Ganimard, który szedł za nimi krok w krok, zauważył, że weszli do bramy jakiegoś starego domu, w którym wszystkie okna — prócz trzeciego piętra, były szczelnie pozasłaniane.
Bez wahania wszedł za nimi do obszernej bramy, a stamtąd na duże podwórze, gdzie ujrzał szyld jakiegoś malarza, a z lewej strony wejście do klatki schodowej.
Zaczął drapać się po schodach na górę; na wysokości pierwszego piętra posłyszał jakiś piekielny hałas, dolatujący go zgóry. Przyspieszył tedy kroku.
Wreszcie znalazł się na kurytarzu trzeciego piętra. Nastawił Uszu, a zorjentowawszy się, skąd ów hałas wychodzi, — pobiegł w tym kierunku. Otworzył gwałtownie drzwi i stanął na progu zadyszany i zdziwiony tem co zobaczył. Oto w pokoju tym obaj obserwowani przez niego „goście“ stali, waląc z całej siły stołkami o podłogę.
W tej chwili otworzyły się drzwi od sąsiedniego pokoju; wyszedł z nich jakiś mężczyzna około 30-letni, z krótko strzyżonemi faworytami, w okularach, wyglądający na cudzoziemca.
— Dzień dobry, Ganimard! — odezwał się.
A zwracając się do swych towarzyszy, dodał:
— Dziękuję wam bardzo, — doskonaleście się spisali. Macie tu obiecane sto franków.
Wręczył im pieniądze, wyprowadził ich za drzwi i wrócił zamykając drzwi za sobą.
— Bardzo cię przepraszam — zwrócił się swobo-