Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mość tajemniczy schyla się, podnosi z ziemi szpilkę i kładzie kawałek skórki z pomarańczy, — a urwisz rysuje znów na kamienicy kółko z krzyżykiem.
— Psiakrew, — mruknął inspektor, — to zaczyna być ciekawe. Co u licha kombinują ci dwaj goście?
A owi dwaj „goście“ szli spokojnie dalej, przez aleję Friedlandzką przeszli na przedmieście St. Honorjusza. Co pewien czas, rzekłbyś z matematyczną niemal regularnością, powtarzała się ta sama manipulacja ze skórkami pomarańczowemi i kółkiem z krzyżykiem. Ale było widocznem, że ów jegomość wybierał uważnie miejsca, w których należało mu porzucić kawałek pomarańczowej skórki, a obserwujący go urwisz czekał na ten niemy sygnał, by na odpowiednim domu wymalować krzyżyk w kółku.
Działali więc obaj w ścisłem porozumieniu, a inspektor Ganimard obserwował ich z rosnącem ustawicznie zaciekawieniem.
Doszli do placu Beauvau. Tam jegomość ze skórkami chwilę się namyślał. Wreszcie nachylił się — i opuścił zawinięte spodnie u jednej i drugiej nogawki. A ów urwisz przysiadł na skraju chodnika, naprzeciwko żołnierza, pełniącego wartę przed Ministerstwem Spraw Wewnętrznych, — i wyrysował kredą na krawędzi chodnika dwa kółka z krzyżykami.
— Co to ma znaczyć? — pytał się w duchu niespokojnie Ganimard.
I mimowoli prawie przypomniał sobie swego odwiecznego nieprzyjaciela, Lupina, — którego nazwisko przychodziło mu zawsze na myśl, gdy natknął się na jaką tajemniczą, niezrozumiałą aferę...
— Co to może znaczyć?
Najchętniej byłby złapał odrazu za kark obu tych „gości“ i wziął ich na spytki. Ale Ganimard zbyt był sprytnym, by popełnić podobne głupstwo. A zresztą w tej chwili ów jegomość ze skórkami przystanął, by zapalić papierosa. Tamten urwisz wydobył z za-